Alexz i Karolinie, które są tak samo epickie i nawet nie wiedzą jak inspirują
Gabi, która jest nawet wtedy kiedy jej nie ma
Keli, która po prostu jest
Pewnie o kimś zapomniałam, ale to dla mnie typowe.
Gabi, która jest nawet wtedy kiedy jej nie ma
Keli, która po prostu jest
Pewnie o kimś zapomniałam, ale to dla mnie typowe.
***
-Dzień dobry, wszyscy zginiemy. –
przywitała się Nicole.
- Bo optymizm jest najważniejszy. – mruknął Dylan, grzebiąc patykiem w paznokciach.
Nicole odetchnęła, po czym wstrząsnęła grzywą czarnych włosów. Rozejrzała się wokół siebie. Ten sam ciemny zaułek, to samo wygłodniałe rodzeństwo, ten sam smród, nieodłączne części jej życia.
- Co tu tak śmierdzi? – spytała
- Dziewczyno mieszkasz teoretycznie w koszu na śmieci, nosisz kurtkę którą ostatnio prałaś rok temu…
- Wcale nie rok – przerwała mu gwałtownie – Prałam ja zeszłego lata
- Mamy lato.
Ta fuknęła mamrocząc coś od nosem. Nie lubiła prać swojej czarnej kurtki pilotki, może dlatego, że bez niej marzła na śmierć. Nie ważne czy było -10 czy +35 stopni, jej ręce były i tak zimne, a ciało domagało się ciepła. Dlatego w samym środku lata, kiedy było najcieplej zdejmowała ubranie i szła nad rzekę.
- Włosy ci śmierdzą – warknęła Nel do Dylana. Byli typowym rodzeństwem, potępiali siebie przy każdej okazji, kłócili się żarliwie, ale kiedy przychodziło do ostateczności chronili siebie nawzajem. Podobieństwo brata do siostry było uderzające. Obydwoje o złotych kręconych włosach, błękitnych oczach i wiecznym uśmiechu, który nie schodził z twarzy nawet przy najgorszych chwilach.
-Tobie też. – opowiedział obdarowując siostrę morderczym spojrzeniem.
-A ja mam żarcie! – krzyknęła Nicole. Cztery pary błękitnych oczu zwróciły się ku niej jak zahipnotyzowane. Dziewczyna rzuciła przed siebie 3 bułki i 2 zakrwawione zające.
-Matko skąd to masz? – spytała Nel wkładając sobie do buzi pieczywo.
- Cicho, siedź i żryj. – zganił ją brat.
Cała trójka siedziała w milczeniu rozkoszując się smakiem bułek. Kiedy każdy z nich zjadło swoją porcję spojrzeli na martwe zwierzęta.
- Trzeba rozpalić ognisko. – powiedziała Nel rozemocjonowanym głosem. Nicole przytaknęła i drżącymi rękoma wyjęła zapałki z kieszeni kurtki. Dylan szybko wyjął łatwopalne przedmioty ze śmietnika.
Po chwili cała 3 siedziała już przy ciepłym ogniu. Płomienie tańczyły po śmieciach, przenosząc się raz to na karton, to na nogę od krzesła, to na resztki jedzenia. Płomienne języki zmieniały kolory z czerwieni w żółć. Ogień skwierczał i migotał przy podmuchach wiatru. Mieniące się iskry strzelały wysoko w niebo, żeby następnie opaść. Niszczycielska siła ognia hipnotyzowała dzieci swoim pięknem.
Nicole jako pierwsza wyrwała się z oszołamiającego piękna. Wyjęła scyzoryk i z wrodzoną wprawą przecięła skórę od głowy do mostka, po czym zakrwawionymi rękami wypatroszyła zająca.
-Ktoś ginie, żeby żyć mógł ktoś – odparła Nel przyglądając się jak jej przyjaciółka wyjmuje zwierzęce wnętrzności.
-Ale w końcu i tak wszyscy umrzemy. - wymamrotała radośnie Nicole.
-Ty i te twoje optymistyczne teksty. Zawsze poprawią nastrój. -uśmiechnął się pod nosem Dylan. -Daj, pomogę ci.
Po chwili płomienie zaczęły lizać surowe mięso, które po paru minutach gotowe było do spożycia. Wszyscy troje wzięli po kawałku i zaczęli powoli przeżuwać posiłek.
Po chwili płomienne języki lizały surowe mięso. Po paru minutach Nel ostrożnie zdjęła posiłek z ognia i rozdała każdemu po równej części. Przeżuwali jedzenie w ciszy delektując się smakiem pieczonego zająca.
- A pamiętacie – zaczął Dylan przerywając milczenie – jak Nicki rok temu znalazła radio?
- Tego nie da się zapomnieć – uśmiechnęła się siostra – jak podeszła do tego śmieciarza i spytała co to jest. – zaśmiała się cicho – to było piękne
- Albo jak razem z Dylanem uciekaliście przed rojem pszczół? Wtedy się naprawdę uśmiałam. – spojrzała Nicole na 2 z rozmarzoną miną
- To wcale nie było śmieszne! – krzyknęła Nel
- No właśnie! Zrzuciłaś nam gniazdo na głowę! Mogliśmy umrzeć!
Dziewczyna obdarzyła rodzeństwo zażenowanym spojrzeniem, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
- A właściwie to ktoś jeszcze pamięta jak się poznaliśmy? – szepnęła Nel, jakby mówiła o jakiejś tajemnicy.
-Och tak. To była mroczna zimowa noc - rozpoczęła Nicole dramatycznym tonem
-Ha ha. Ja się pytam na serio. Pamiętacie?
Czarnowłosa dziewczyna zamknęła oczy, pozwalając swojej pamięci tańczyć przed powiekami. Pamiętała. Zimna listopadowa noc, upolowała jedynie wiewiórkę. Nie miała siły, była spragniona, miała dosyć surowego mięsa i było jej zimno. Biegła za lisem aż usłyszała czyiś płacz. Zatrzymała się i ujrzała zapłakaną Nel. Dziewczynka trzymała zakrwawionych kij, jej twarz była umazana błotem. Nicole szybko rozpoznała, że obydwie jadą na tym samym wózku, wiodą ten sam żywot. Później spotkała jej brata. Zaprzyjaźnili się. Był to niewielki urywek wspomnień.
-Tak pamiętam. - wyjąkała drżącym głosem
-Ja też. - odparła Nel
-I ja. - przytaknął Dylan
I znowu zapatrzyli się w gasnące już ognisko.
-Sami taki los sobie zgotowaliśmy, a więc czemu o tym zapominamy? Patrzymy się na ludzi, obwiniamy ich o wybór własny... - szeptała Nel
-Dziewczyno zainwestuj w kartki. - warknął jej brat
-To mi je kup.
Dylan otworzył usta, żeby opowiedzieć, ale dał sobie spokój. Jego siostra często tworzyła coś na rodzaj wierszy, a z powodu braku papieru swoje ledwo stworzone dzieła od razu odsłaniała światu.
Nicole podkuliła nogi próbując zachować jak najwięcej ciepła. Patrzyła jak płomienie tańczyły w rytm nocy, bardzo żałowała że nie widzi ich koloru. Urodziła się z bardzo nietypową chorobą, nie rozpoznawała barw, wszytko było dla niej czarno białe. Ale mimo to twierdziła że ogień jest naprawdę piękny.
***
Nicole była kompletnie nieświadoma, że jest obserwowana. Na dachu pewnego budynku skąd widać było zaułek, który stał się domem dla nieszczęsnej trójki, siedziały 3 kobiety. Wyglądały całkiem normalnie, nie licząc wielkich czarnych skrzydeł u jednej i ogromnego łuku u drugiej.
-To ona? - szepnęła skrzydlata dziewczyna o imieniu Julia. Miała cienkie blond włosy, które strąkami opadały na chude ramiona. Jej niebiesko-szare oczy połyskiwały w świetle księżyca i ulicznych lamp.
-No chyba. - wzruszyła ramionami Carmolin, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była wysoka i chuda, ubrana w zwykle jeansy i skórzaną kurtkę. Złote włosy spięte były w niechlujnego koka, niestarannie przycięta grzywka opadała na oliwkowe oczy.
-Nie wygląda jak Aria. - zaczęła uskrzydlona- Nawet nie...
-W jasną cholerę! Julia! Odkąd doczepili ci te skrzydła... Dobra nie ważne, to nie wina skrzydeł, masz je od 5 lat. To ja jestem zbyt nerwowa. -Alice, dziewczyna z łukiem, wzięła głęboki wdech na uspokojenie - Może i nie wygląda jak Aria, ale jestem pewna, że to jej córka. Patrz na oczy.
Wszystkie trzy wbiły spojrzenie w Nicole. Była ładna, brudna i wychudzona, ale ładna. Pod warstwą sadzy i ziemi widać było nienaturalnie bladą cerę, a splątane czarne włosy opadały kaskadą na plecy. Miała mały, wydatny nosek i wąskie delikatnie zaróżowione usta. Jednak najbardziej zadziwiające były oczy, duże, szeroko otwarte i czarne. Nie była to jednak czerń przypominająca tlący się w kominku węgiel, wpatrując się w tęczówki dziewczyny na myśl przychodziły raczej mroczne noce spędzone w lesie, zimny marmur którym były wyłożenia nagrobki na cmentarzach, czy też skrzydła kruka.
-Trzeba ją jeszcze rozdzielić z tą dwójką. - Carmolin wskazała na rodzeństwo. - Dziewczyna może i jest jedną z nas, ale jej brat? Co robimy?
Odwróciła się do swoich rozmówczyń. Z przerażeniem stwierdziła, że Alice celuje z łuku w chłopaka. Dziewczyna na pozór wyglądała niewinnie. Miała długie czekoladowe włosy, najczęściej związane w luźną kitkę, gładką jasną cerę, pełne czerwone usta, tęczówki w ciepłym brązowym kolorze i łagodny uśmiech. Efekt dopełniały jej wzrost, szczupła sylwetka i za duży pastelowy sweter oraz przetarte spodnie. Ale wszystkie pozory znikały, gdy w dłoniach dziewczyny pojawiał się łuk. W oczach Alice pojawiał się ten szczególny błysk, ten sam który pojawiał się na grocie strzały. Ślad po pięknym uśmiechu znikał, zastępowany przez wyraz skupienia. I prawdo podobnie gdyby ubrać ową łuczniczkę w słodką różową sukienkę, upiąć jej włosy w fantazyjną fryzurę, założyć na jej nogi eleganckie buty na obcasie, a do tego wszystkiego kazać jej strzelać, wzbudziłaby więcej strachu niż zachwytu swoim wyglądem.
-Co ty do cholery robisz? Nie kazałam go jeszcze zabijać! Pewnie sam umrze w niedalekiej przyszłości! Co ty sobie myślisz? - po tych słowach, które powinny spowodować wyrzuty sumienia dla Alice, dziewczyna wylała z siebie falę przekleństw.
-Kiedy nasza wspaniała i posiadająca wielce bogate słownictwo zaklinaczka - tu wskazała na Carmolin - zakończyła swoje jakże przecudowne przemówienie możemy uznać, że spełniłyśmy zadanie i czas wracać do obozowiska. -stwierdziła Julia.
Jej towarzyszki pokiwała zgodnie głowami. Przyjrzały się ostatni raz Nicole, po czym Alice i Carmolin zeszły z dachu budynku.
Julia zaczerpnęła głęboki oddech. No dalej przerabiałaś to już tysiąc razy, powiedziała sobie w myślach. Zawsze odczuwała lęk przed startem, że skrzydła ją zawiodą. W końcu nie były prawdziwe, to był tylko metal wczepiony w jej skórę. Metal który tkwił w jej łopatkach od 5 lat, pozwalał wznosić się wysoko w niebo. Julia urodziła się z pewną wadą postawy, a jej kości były niezwykle lekkie. Postanowiono to wykorzystać, podarowano jej prezent. Te oto wielkie, czarne, metalowe narzędzia lotu. Nie wiedziała jakim cudem utrzymuje się w powietrzu, ale nie narzekała.
W końcu dziewczyna pobiegła, kiedy stała niemal na krawędzi dachu, odbiła się i skoczyła. Hybryda zmusiła swoje ciężkie czarne skrzydła do pracy. Wzbiła się w powietrze i załomotała potężnymi skrzydłami.
Wiatr rozwiewał jej blond włosy i sprawiał, że Julia musiała zmrużyć oczy. Mimo wielu przeciwności z jakimi się spotykała podczas latania, naprawdę to uwielbiała. Czasami miała wrażenie, że niebo jej nie chce. Że jest wybrykiem natury, dlatego spotyka przeszkody. Z zazdrością patrzyła na szybujące ptaki, które to pikowały to robiły zawrót czy efektowny skręt, a ona ze skrzydłami o rozpiętości 4 metrów wyglądała w porównaniu z nimi jak chodzące nie szczęście. Jednak cały czas doskonaliła umiejętność lotu. Nauczyła się z obserwacji ptaków.
Lecąc nad wąskimi uliczkami Julia szybko dojrzała swoje towarzyszki. Carmolin galopującą na swoim koniu, War Lady, i Alice, która pędziła za nią biegiem. Skrzydlata dziewczyna natychmiast skierowała się w ich stronę i leciała nad nimi, w stronę lasu. Do domu. Zostawiając niczego nieświadomą Nicole.
- Bo optymizm jest najważniejszy. – mruknął Dylan, grzebiąc patykiem w paznokciach.
Nicole odetchnęła, po czym wstrząsnęła grzywą czarnych włosów. Rozejrzała się wokół siebie. Ten sam ciemny zaułek, to samo wygłodniałe rodzeństwo, ten sam smród, nieodłączne części jej życia.
- Co tu tak śmierdzi? – spytała
- Dziewczyno mieszkasz teoretycznie w koszu na śmieci, nosisz kurtkę którą ostatnio prałaś rok temu…
- Wcale nie rok – przerwała mu gwałtownie – Prałam ja zeszłego lata
- Mamy lato.
Ta fuknęła mamrocząc coś od nosem. Nie lubiła prać swojej czarnej kurtki pilotki, może dlatego, że bez niej marzła na śmierć. Nie ważne czy było -10 czy +35 stopni, jej ręce były i tak zimne, a ciało domagało się ciepła. Dlatego w samym środku lata, kiedy było najcieplej zdejmowała ubranie i szła nad rzekę.
- Włosy ci śmierdzą – warknęła Nel do Dylana. Byli typowym rodzeństwem, potępiali siebie przy każdej okazji, kłócili się żarliwie, ale kiedy przychodziło do ostateczności chronili siebie nawzajem. Podobieństwo brata do siostry było uderzające. Obydwoje o złotych kręconych włosach, błękitnych oczach i wiecznym uśmiechu, który nie schodził z twarzy nawet przy najgorszych chwilach.
-Tobie też. – opowiedział obdarowując siostrę morderczym spojrzeniem.
-A ja mam żarcie! – krzyknęła Nicole. Cztery pary błękitnych oczu zwróciły się ku niej jak zahipnotyzowane. Dziewczyna rzuciła przed siebie 3 bułki i 2 zakrwawione zające.
-Matko skąd to masz? – spytała Nel wkładając sobie do buzi pieczywo.
- Cicho, siedź i żryj. – zganił ją brat.
Cała trójka siedziała w milczeniu rozkoszując się smakiem bułek. Kiedy każdy z nich zjadło swoją porcję spojrzeli na martwe zwierzęta.
- Trzeba rozpalić ognisko. – powiedziała Nel rozemocjonowanym głosem. Nicole przytaknęła i drżącymi rękoma wyjęła zapałki z kieszeni kurtki. Dylan szybko wyjął łatwopalne przedmioty ze śmietnika.
Po chwili cała 3 siedziała już przy ciepłym ogniu. Płomienie tańczyły po śmieciach, przenosząc się raz to na karton, to na nogę od krzesła, to na resztki jedzenia. Płomienne języki zmieniały kolory z czerwieni w żółć. Ogień skwierczał i migotał przy podmuchach wiatru. Mieniące się iskry strzelały wysoko w niebo, żeby następnie opaść. Niszczycielska siła ognia hipnotyzowała dzieci swoim pięknem.
Nicole jako pierwsza wyrwała się z oszołamiającego piękna. Wyjęła scyzoryk i z wrodzoną wprawą przecięła skórę od głowy do mostka, po czym zakrwawionymi rękami wypatroszyła zająca.
-Ktoś ginie, żeby żyć mógł ktoś – odparła Nel przyglądając się jak jej przyjaciółka wyjmuje zwierzęce wnętrzności.
-Ale w końcu i tak wszyscy umrzemy. - wymamrotała radośnie Nicole.
-Ty i te twoje optymistyczne teksty. Zawsze poprawią nastrój. -uśmiechnął się pod nosem Dylan. -Daj, pomogę ci.
Po chwili płomienie zaczęły lizać surowe mięso, które po paru minutach gotowe było do spożycia. Wszyscy troje wzięli po kawałku i zaczęli powoli przeżuwać posiłek.
Po chwili płomienne języki lizały surowe mięso. Po paru minutach Nel ostrożnie zdjęła posiłek z ognia i rozdała każdemu po równej części. Przeżuwali jedzenie w ciszy delektując się smakiem pieczonego zająca.
- A pamiętacie – zaczął Dylan przerywając milczenie – jak Nicki rok temu znalazła radio?
- Tego nie da się zapomnieć – uśmiechnęła się siostra – jak podeszła do tego śmieciarza i spytała co to jest. – zaśmiała się cicho – to było piękne
- Albo jak razem z Dylanem uciekaliście przed rojem pszczół? Wtedy się naprawdę uśmiałam. – spojrzała Nicole na 2 z rozmarzoną miną
- To wcale nie było śmieszne! – krzyknęła Nel
- No właśnie! Zrzuciłaś nam gniazdo na głowę! Mogliśmy umrzeć!
Dziewczyna obdarzyła rodzeństwo zażenowanym spojrzeniem, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
- A właściwie to ktoś jeszcze pamięta jak się poznaliśmy? – szepnęła Nel, jakby mówiła o jakiejś tajemnicy.
-Och tak. To była mroczna zimowa noc - rozpoczęła Nicole dramatycznym tonem
-Ha ha. Ja się pytam na serio. Pamiętacie?
Czarnowłosa dziewczyna zamknęła oczy, pozwalając swojej pamięci tańczyć przed powiekami. Pamiętała. Zimna listopadowa noc, upolowała jedynie wiewiórkę. Nie miała siły, była spragniona, miała dosyć surowego mięsa i było jej zimno. Biegła za lisem aż usłyszała czyiś płacz. Zatrzymała się i ujrzała zapłakaną Nel. Dziewczynka trzymała zakrwawionych kij, jej twarz była umazana błotem. Nicole szybko rozpoznała, że obydwie jadą na tym samym wózku, wiodą ten sam żywot. Później spotkała jej brata. Zaprzyjaźnili się. Był to niewielki urywek wspomnień.
-Tak pamiętam. - wyjąkała drżącym głosem
-Ja też. - odparła Nel
-I ja. - przytaknął Dylan
I znowu zapatrzyli się w gasnące już ognisko.
-Sami taki los sobie zgotowaliśmy, a więc czemu o tym zapominamy? Patrzymy się na ludzi, obwiniamy ich o wybór własny... - szeptała Nel
-Dziewczyno zainwestuj w kartki. - warknął jej brat
-To mi je kup.
Dylan otworzył usta, żeby opowiedzieć, ale dał sobie spokój. Jego siostra często tworzyła coś na rodzaj wierszy, a z powodu braku papieru swoje ledwo stworzone dzieła od razu odsłaniała światu.
Nicole podkuliła nogi próbując zachować jak najwięcej ciepła. Patrzyła jak płomienie tańczyły w rytm nocy, bardzo żałowała że nie widzi ich koloru. Urodziła się z bardzo nietypową chorobą, nie rozpoznawała barw, wszytko było dla niej czarno białe. Ale mimo to twierdziła że ogień jest naprawdę piękny.
***
Nicole była kompletnie nieświadoma, że jest obserwowana. Na dachu pewnego budynku skąd widać było zaułek, który stał się domem dla nieszczęsnej trójki, siedziały 3 kobiety. Wyglądały całkiem normalnie, nie licząc wielkich czarnych skrzydeł u jednej i ogromnego łuku u drugiej.
-To ona? - szepnęła skrzydlata dziewczyna o imieniu Julia. Miała cienkie blond włosy, które strąkami opadały na chude ramiona. Jej niebiesko-szare oczy połyskiwały w świetle księżyca i ulicznych lamp.
-No chyba. - wzruszyła ramionami Carmolin, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była wysoka i chuda, ubrana w zwykle jeansy i skórzaną kurtkę. Złote włosy spięte były w niechlujnego koka, niestarannie przycięta grzywka opadała na oliwkowe oczy.
-Nie wygląda jak Aria. - zaczęła uskrzydlona- Nawet nie...
-W jasną cholerę! Julia! Odkąd doczepili ci te skrzydła... Dobra nie ważne, to nie wina skrzydeł, masz je od 5 lat. To ja jestem zbyt nerwowa. -Alice, dziewczyna z łukiem, wzięła głęboki wdech na uspokojenie - Może i nie wygląda jak Aria, ale jestem pewna, że to jej córka. Patrz na oczy.
Wszystkie trzy wbiły spojrzenie w Nicole. Była ładna, brudna i wychudzona, ale ładna. Pod warstwą sadzy i ziemi widać było nienaturalnie bladą cerę, a splątane czarne włosy opadały kaskadą na plecy. Miała mały, wydatny nosek i wąskie delikatnie zaróżowione usta. Jednak najbardziej zadziwiające były oczy, duże, szeroko otwarte i czarne. Nie była to jednak czerń przypominająca tlący się w kominku węgiel, wpatrując się w tęczówki dziewczyny na myśl przychodziły raczej mroczne noce spędzone w lesie, zimny marmur którym były wyłożenia nagrobki na cmentarzach, czy też skrzydła kruka.
-Trzeba ją jeszcze rozdzielić z tą dwójką. - Carmolin wskazała na rodzeństwo. - Dziewczyna może i jest jedną z nas, ale jej brat? Co robimy?
Odwróciła się do swoich rozmówczyń. Z przerażeniem stwierdziła, że Alice celuje z łuku w chłopaka. Dziewczyna na pozór wyglądała niewinnie. Miała długie czekoladowe włosy, najczęściej związane w luźną kitkę, gładką jasną cerę, pełne czerwone usta, tęczówki w ciepłym brązowym kolorze i łagodny uśmiech. Efekt dopełniały jej wzrost, szczupła sylwetka i za duży pastelowy sweter oraz przetarte spodnie. Ale wszystkie pozory znikały, gdy w dłoniach dziewczyny pojawiał się łuk. W oczach Alice pojawiał się ten szczególny błysk, ten sam który pojawiał się na grocie strzały. Ślad po pięknym uśmiechu znikał, zastępowany przez wyraz skupienia. I prawdo podobnie gdyby ubrać ową łuczniczkę w słodką różową sukienkę, upiąć jej włosy w fantazyjną fryzurę, założyć na jej nogi eleganckie buty na obcasie, a do tego wszystkiego kazać jej strzelać, wzbudziłaby więcej strachu niż zachwytu swoim wyglądem.
-Co ty do cholery robisz? Nie kazałam go jeszcze zabijać! Pewnie sam umrze w niedalekiej przyszłości! Co ty sobie myślisz? - po tych słowach, które powinny spowodować wyrzuty sumienia dla Alice, dziewczyna wylała z siebie falę przekleństw.
-Kiedy nasza wspaniała i posiadająca wielce bogate słownictwo zaklinaczka - tu wskazała na Carmolin - zakończyła swoje jakże przecudowne przemówienie możemy uznać, że spełniłyśmy zadanie i czas wracać do obozowiska. -stwierdziła Julia.
Jej towarzyszki pokiwała zgodnie głowami. Przyjrzały się ostatni raz Nicole, po czym Alice i Carmolin zeszły z dachu budynku.
Julia zaczerpnęła głęboki oddech. No dalej przerabiałaś to już tysiąc razy, powiedziała sobie w myślach. Zawsze odczuwała lęk przed startem, że skrzydła ją zawiodą. W końcu nie były prawdziwe, to był tylko metal wczepiony w jej skórę. Metal który tkwił w jej łopatkach od 5 lat, pozwalał wznosić się wysoko w niebo. Julia urodziła się z pewną wadą postawy, a jej kości były niezwykle lekkie. Postanowiono to wykorzystać, podarowano jej prezent. Te oto wielkie, czarne, metalowe narzędzia lotu. Nie wiedziała jakim cudem utrzymuje się w powietrzu, ale nie narzekała.
W końcu dziewczyna pobiegła, kiedy stała niemal na krawędzi dachu, odbiła się i skoczyła. Hybryda zmusiła swoje ciężkie czarne skrzydła do pracy. Wzbiła się w powietrze i załomotała potężnymi skrzydłami.
Wiatr rozwiewał jej blond włosy i sprawiał, że Julia musiała zmrużyć oczy. Mimo wielu przeciwności z jakimi się spotykała podczas latania, naprawdę to uwielbiała. Czasami miała wrażenie, że niebo jej nie chce. Że jest wybrykiem natury, dlatego spotyka przeszkody. Z zazdrością patrzyła na szybujące ptaki, które to pikowały to robiły zawrót czy efektowny skręt, a ona ze skrzydłami o rozpiętości 4 metrów wyglądała w porównaniu z nimi jak chodzące nie szczęście. Jednak cały czas doskonaliła umiejętność lotu. Nauczyła się z obserwacji ptaków.
Lecąc nad wąskimi uliczkami Julia szybko dojrzała swoje towarzyszki. Carmolin galopującą na swoim koniu, War Lady, i Alice, która pędziła za nią biegiem. Skrzydlata dziewczyna natychmiast skierowała się w ich stronę i leciała nad nimi, w stronę lasu. Do domu. Zostawiając niczego nieświadomą Nicole.