środa, 19 marca 2014

Rozdział Czwarty

Rozdział dedykowany Alegz i Dram (no masz te swoje niebieskie włosy, na początku miały być czarne ale szajs z tym), które piszą tak świetnie, że umieram
Wayland, która nie daje mi spokoju i zrobi wszytko, żeby mnie wkurzyć (zabiję cię!)
Gabrieli Alicji, za to, że jest człowiekiem od przytulania i, że po mimo moich wszytkich wad, dalej ze mną wytrzymuje 
Mojej cudownej wyobraźni, która nie raz mnie ratuje 
I zdemoralizowanym nastolatkom, które pokazują, że każdy się zmienia

***
Nicole otworzyła oczy i pierwsze co chciała zrobić to ponownie je zamknąć. Nie chciała wracać do ponurej rzeczywistości co jakiś czas przeplatanej drobną pozbawioną kolorów tęczą,  to wiedziała nawet jej ledwo świadoma egzystencja. Dziewczyna leżała dalej, ale kusiła ją ciekwawość. Słyszała ciche szepty i szelest liści, niczym jak w lęgedzie gdzie to duchy błąkały się po lasach. Czuła swój smród. Woń słodkich borówek i miękkiej ściółki nie mogły zataić jej odoru.
Usłyszała czyjeś ciche kroki zbliżające się w jej stonę, były enrgiczne i szybkie. Nicole spowił delikatny lęk, nie miała pojęcia gdzie była, ani kto do niej idzie. Licząc, że będzie to Nel bądź Dylan, powoli uniosła powieki. I od razu stwierdziła, że kobieta która nad nią stała to nie Nel ani tym bardziej Dylan. 
Nieznajoma była przeciętnego wzrostu o zdecydowanie za małej wadze. Wyglądała na około 18 lat co widać było po młodej bladej twarzy, którą okalały długie niebieskie lekko kręcone włosy opadające na klatkę piersiową, nadając jej wygląd nimfy. Jej twarz, nie wyrażająca jakichkolwiek emocji, pozostawała jak kamienna maska, sprawiając wrażenie, że pełne usta dziewczyny nie mogą drgnąć, a dwukolorowe oczy nie mają prawa spojrzeć w innym kierunku. Przypomnianała rzeźbę stojącą w muzeum, która przyciąga tysiące spojrzeń i jest podziwiana przez wielu ludzi, mimo to nie zamierza się ruszyć.
-Obudziła się! - wykrzyknęła nieznajoma po chwili odwracając głowę w przeciwną stonę i zabierając wzrok z ledwo przytomnieje Nicole. Przeszła parę kroków i każdy natychmiast pozbyłby się złudzenia, że dziewczyna zastygła w kamieniu, chód był szybki i pewny jakby jego właścicielka miała dokładnie sprecyzowany i wyliczony kierunek swojego kroku.
-Dram! Nie drzyj japy! - natarczywy żeński głos odezwał się wysoko z góry, prawdopodobnie gdzieś z drzewa. 
-Ja wcale nie drę japy! Ty drżesz japę! -odkrzyknęła pewnym głosem i oddaliła się, kłócąc się w nieznanym dla Nicole języku. Czarnowłosa z lekkim zdezorientowaniem spróbowała się podnieść. Jednak, gdy poruszyła palcami zamiast podmokłego runa poczuła pod opuszkami materiał. Natychmiast spojrzała na swoje dłonie, obydwie owinięte były bandarzem i usztywnione w okolicach nadgarstka. Spróbowała zacisnąć pięść, ale poczuła pulsujący ból, który spowodował, że zaniechała dalszych ruchów palcami. Rozejrzała się, powoli i spokojnie, starając analizować się wszytko co ją otaczało. Wodziła wzrokiem po wysokich sosnach, próbując odgadnąć gdzie się znajduje. Przeniosła spojrzenie nieco niżej i oczom ukazały się dwie damskie sylwetki zmierzające w jej stronę. Nicole rozpoznała jedną z nich, ujrzała ją po przebudzeniu, za to tą drugą widziłała pierwszy raz na oczy. 
Była wysoka i chuda, co podkreślała średniowieczna granatowa sukienka, która delikatnie kontrastowała z bujnymi rudymi  włosami, łagodnie plączącymi się o gałęzie. Kosmyki targane przez wiatr właziły do jej błękitnych, szeroko rozwartych oczu, które komponowały się z piegami, które delikatnie obsypały twarz dziewczyny. Jej krok był chwiejny, lekko zygzagowaty, a w prawej ręce trzymała szklaną butelkę, z czego można było wysnuć wnioski, że kobieta jest pijana. Nicole obdażyła pijaczkę oschłym spojrzeniem, lata nauki nauczyły ją, że alkohol czyni z ludzi szalone monstra. 
-Nicole Victory. - szepnęła ruda, jej oddech śmierdział winem tak, że pesymistkę odrazu zemdliło od zapachu trunku. Mimo to nieznajoma mówiła płynnie, z głęboką nutą świadomości. A jej wzrok, z lekka rozbiegany, lustrował twarz rannej, spojrzenie przewiercało Nicole, starało się z niej wyciągnąć jak najwięcej. Emocje, myśli, lęki. 
-Boisz się? -szepnęła Dram owijając błękitne pasmo włosów na palec. Jej głos był czysty, zdawałoby się, że metaliczny, niczym woda płynąca po kamieniach. Współgrał z nadzwyczajną aurą dziewczyny.
Nicole postanowiła nie odpowiadać. A one czekały, niczym orły krążące po niebie wypatrując ofiary. Dziewczyna już zaczerpnęła tchu, aby odpowiedzieć, gdy dosłownie milimetr nad jej głową przelciała strzała ze srebrnym grotem i wbiła się tuż w drzewo za nią. 
-Alice! Albo która tam się wydurnia, do mnie! Już! - krzyknęła niebieskowłosa z gniewem marsząc brwi.  Na jej rozkaz wyłoniła się owa łuczniczka dzierżąc ogromny łuk. Szła powolnym krokiem z opuszczoną głową, nadając sobie wygląd skazańca. Ciepłe brązowe oczy błysnęły w popłochu promieni ukazując dzikość płynącą w oczach dziewczyny i to, że niczego nie żałowała.
-Jestem, pani. - westchnęła, jakby to wszytko było dla niej rutyną, po czym uśmiechnęła się przekornie.
-Matko Święta! - Dram wzniosła ręce ku górze w błagalnym geście
-Nie jestem matką, a tym bardziej świętą. Jestem Alice. A L I C E. - przeliterowała z przesadną dykcją 
-A więc A L I C E, co ty, drogie dziecko, sobie wyobrażasz?! -wrzasnęła celując w winowajczynię palcem próbując wzbudzić poczucie winy. 
-Naprawdę chcesz wiedzieć? 
-A idź się udław! Już mi stąd! - krzyknęła Dram puszczając się biegiem w głąb lasu za nieposłuszną dziewczyną wywrzaskując dźwięczne słowa, które jednak nie były zrozumiałe. 
Nicole mimio wolnie posłała rudej pytające spojrzenie. 
-Dram i Alice, idzie się przyzwyczaić. - odparła odczytując wzrok dziewczyny. 
-A ty jesteś...? - spytała pesymistka lekko drżącym głosem dusząc w sobie poczucie strachu i strając przełknąć ogromną gulę która wyrosła jej w gardle. 
-Sascha South. Dowódca Plemienia Północy. 
-Co to Plemię Północy? 
-Dowiesz się w swoim czasie. 
Nicole niepewnie skinęła głową, aby przypadkiem nie sprowokować Saschy, nie wzbucidź w jej pijanym umyśle kszty gniewu. 
Dziewczynę nękało ją przeczucie, że stało się coś złego, coś bardzo złego, jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć o co naprawdę chodzi. Zmuszała swoją pamięć, aby pokolei odtwarzała film jej życia, zatrzymując się przy ostatnich kadrach, jednak wtedy wszytko się urywało. 
Po paru minutach zza drzew wyłoniła się czarnowłosa kobieta, włosy miała spięte wsuwkami, aby nie wpadały jej na błękitne oczy i żeby nie zasłaniały wyjątkowo urodziwej i łagodnej twarzy delikatnie przypruszonej piegami. 
-Paily! - krzyknęła na powitanie Sascha i wstała z wilgotniej ziemi. 
-Obudziła się już? - spytała kobieta grzebiąc w skórzanej torbie
-Yhm, taaak. -odpowiedziała przeciągle, a jej głos zabrzmiał tym razem pijacko. -Ja, mam dużo do... ten... zrobienia, no. - Po czym oddaliła się o mało nie potykając się o własne nogi.
Paily, uklękła obok Nicole wyjmując przy tym parę szklanych słoików. 
-Wybacz, ale Emily znowu zaczęła wkurzać Marię, a to nigdy dobrze sie nie kończy. -westchnęła odwijąc bandarz z lewej dłoni dziewczyny i smarując skórę zielonkawą maścią. Nicole pokiwała głową udając, że wszytko rozumie. -A i tak trzeba jeszcze zająć się tobą i tą biedną dziewczyną, jak jej tam było? Podajrze Nel. 
Ostatnie zdanie pobudziło pesymistkę. Nel, to imię uderzyło z impetem do jej świadomości. 
-Nel, gdzie ona? - warknęła nieufnie. Zapomniała na moment o strachu czy też niepewności. Nel, była aniołem, dziewczyną która widziała wiele tragedii, a mimo to dalej wierzyła w piękno świata, była dobrą duszą. Nikt nie zabiłby anioła. Nicole ujrzała bolejące spojrzenie w oczach kobiety i wtedy była pewna, że stało się coś złego. Zaczęła się zastanawiać czy anioły umierają. 
***
Dziewczyna powoli wstała, rozejrzała się po ciemnym lesie, starając dostrzec się cokolwiek. Całe szczęście niebo było odsłonięte, więc księżyc i gwiazdy dawały wątłą poświatę, jednak korony drzew przysłaniały nikły blask. Nicole westchnęła w myślach po czym po omacku wyruszyła w jej mniemaniu w stronę miasta. Jej twarz wykrzywiała się w wyrazie bólu z każdym krokiem, ale wiedziała, że musi znaleźć Nel i Dylana, powrócić na ulicę Darkwood. Prześlizgiwała się między drzewami, będąc cieniem, mrocznym duchem. Czarne oczy błyszczały niebezpiecznie, gdy usłyszała jakikolwiek dźwięk, gotowa była zaatkować wszytko co się ruszało. Wdychała leśne powietrze, rozkoszowała się nim, woń sosnowych igieł wypełniała jej płuca. Zobaczyła jaśniejszy punkt na tle tej ciemności i niesiona nadzieją dokuśtykała do otwartej przestrzeni.
Wstąpiła na polanę, gdzie zdawała się widzieć śmierć, czuć ją, słyszeć. Jej obecność była tak namacalna, że zmysły zaczęły zwodzić dziewczynę. Zdawało się że kobieta odziana w czarną szatę czai się za każdym drzewem, liczy oddechy Nicole, podąża za nią wzrokiem. Powoli tortując umysł, myśli przekradały się przez jej głowę, tworząc zawiły taniec w cieniu jej własnej niepewności. Strach stanowił reflektory dla zgrabnych tancerzy, którzy nie chcieli tańczyć do rytmu nadenego przez ich właścicielkę oraz stwórcę. Nie byli posłuszni, buntowali się przeciw swojej pani, a ich pani od czasu do czasu wyniszczała zbyt zuchwałych tancerzy, niszcząc przy tym swoje wątpliwości, bądź sporą ich część, co wykonała właśnie teraz.
Wypruszając wszelkie zawiłości ze swojej głowy, poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Z szybkością pantery odwróciła się i udrzeła prawdopodobnego napastnika po czym przyjęła pozycję bojową. 
-Spokojnie dziecko. - szepnął głos wyłaniający się z odmentów ciemności. Nicole rozpoznała ten charakterystyczny szept, Dram, którą pesymistka nazywała w myślach nimfą ciemności. 
-Czego ode mnie chcesz? - wydusiła z siebie dziewczyna nasłuchując ruchów nieznajomej. 
-Niczego, niczego nie potrzebuję. Po prostu chodź. 
Dram delikatnie szarpnęła Nicole za włosy, nakazując jej podążanie za nią. 
-I tak umrę. - wyszeptała do siebie czarnowłosa. Te słowa zawsze ją uspokajały, były mantrą, powtarzaną codziennie po tysiąc razy. 
Dziewczyna wiedziała że mogłaby się oddalić, ale coś kazało jej iść za mroczną nimfą, coś kazało jej za nią podążać, coś kazało pozwalać się prowadzić. Dram zatrzmała się obok Carmolin, po czym wymieniły parę zdań w obcym języku. 
-Kto ci zbił nos? - spytała blondynka płyną angeilszczyzną. Zrobiła to od tak, jakby zmiana języka nie stanowiła dał niej problemu.
-A jak myślisz? 
-Ty? -  zaklinaczka skierowała głowę w stronę Nicole. Dziewczyna lekko speszona pokiwała głową, nie wiedząc jak zaragować. -Dobra dziewczynka. - zmierzywiła jej włosy i uśmiechnęła się wojowniczo. 
-Dobra, ja spadam. Alice pewnie zdążyła się zesrać ze strachu, jak się dowiedziała że ma trzymać pochodnię. - weschnęła ocierając krew spływającą na usta. Oddaliła się energicznym krokiem, ale Carmolin szybko ją dopadła i wypowiedziała półgłosem zwitek słów.
-Żeby, nie było, wcale jej nie zgubiłam. Nic nie mów Sachy. 
-Jasne, ale pewnie będzie tak pijana, że nawet nie ogarnie. - Dram postąpiła parę kroków po czym odwróciła głowę i odparła lekko rozbawionym głosem, wskazując na swój nos - Uważaj, na nią jest niebezpieczna. 
Carmolin uśmiechnęła się słabo i zwróciła się do Nicole. 
-A więc, żeby nie było. Wcale cię nie zgubiłam. 
-Yhm. - wymruczała w odpowiedzi. 
Obydwie posnuły się na środek polany, gdzie zebierało się coraz więcej dziewczyn. Nicole rozpoznała wśród tłumu czarnowłosą dziewczynę o imieniu Paily i pijaną Saschę, która ledwo mogła ustać na nogach. I słyszała wycie wilków co w pewnien sposób ją sparaliżowało. 
-Kim one są? - spytała półgłosem, powoli przełamując niepewność.
-Łowczynie Północnego Plemienia. Twoje siostry. - uśmiechnęła się, a jej oliwkowe oczy błysnęły tajemniczo.
***
Już. Teraz. Bierzesz tą gałąź. Rozumiesz?! - krzyczała na siebie w myślach Alice. Oparła się o drzewo i z przestrachem patrzyła wyobraźnią w przyszłe chwile. Źle się czuła stojąc w zbyt ozdobnej czarnej sukni, która nadawała dziewczynie wygląd, młodej księżniczki urwanej ze średniowiecza. Może w innych okolicznościach łuczniczka stwerdziłaby, że sukienka nie jest taka zła, ale teraz zdawała się najzwyczajniej w świecie ją przytłaczać. Patrząc na wszytkie falbany zdawała się być zbyt ogromna jednak przy klatce piersiowej była tak obcisła, że dziewczyna mogła ledwo złapać powietrze.
Nienawidziła pogrzebów i za czasu swojego normalnego życia i będąc Łowczynią Północnego Plemienia. Tylko, że pogrzeby w normalnym świecie nie wymagały palenia martwych ciał.
-Gotowa? - spytała Dram pojawiając się niewielkim polu widzenia dziewczyny. 
-Ani trochę. Boję się. - weschnęła próbując wyrwać sobie włosy. 
Dram ani trochę nie rozumiała strachu swojej uczennicy, ale nie zamierzała się z niego nabijać. Ze strachu nigdy nie wolno żartować. 
-Z resztą wątpię, aby w tej sukni jakimkolwiek sposobem przypomniała śmierć. -weschnęła Alice 
-Nie marudź. 
-W ogóle dekolt jest za duży. Od kiedy śmierć jest przedstawiana jako superseksowna laska? 
-Nie przesadzaj, nie jesteś superseksowna. - odparła Dram. Alice udawała, że nie usłyszała komentarza mentorki i na nowo rozpoczęła serię narzekań.
-Jak ja mam się o to nie potknąć! - wskazała na dół sukni swobodnie opadający na ziemię. 
-Odbiegamy od tematu. 
-Może odrobinę. 
Wiedziała, że za chwilę wyjdzie na środek polany dzierżąc zapaloną pochodnię. Pochodnię z ogniem. Ogniem, który może ją spalić. Przecież wystarczy drobny ruch ręką, delikatny podmuch wiatru. Wszyscy wiedzieli, że Alice boi się ognia, więc czemu to jej kazano przeprowadzić ceremonię?
-Oni czekają. - Dram spojrzała na pozostały ogrom dziewczyn. Usłyszała już cichą pieśń wydobywającą się z ust Aayli, nieziemskiej śpiewaczki, która swym głosem umiała oczarować każdego-Idź. 
-Nie. - Alice wzbroniła się rękoma. - Nie! 
-Alice Wood, - dziewczyna zaczerpnęła powietrza - nie bój się. 
-Jak? - krzyknęła ze szklącymi się oczyma odswuwając się w głąb lasu. 
-To nie ty boisz się ognia. Ogień boi się ciebie. - szepnęła Dram wciskając dziewczynie zapaloną pochodnię.
Alice kiwnęła głową, spinając wszytkie mięśnie i zaciskając rękę na kiju, tak bardzo, że dłoń pobielała. 
Skup się! - wrzasnęła do siebie w myślach. 
Jeden... Zaczerpnęła oddechu. 
Dwa... Postąpiła krok do przodu. 
Trzy... Unisoła głowę. 
Cztery... Wyłoniła się zza drzew. 
Pięć... Wytrzymała spojrzenia innych. 
Sześć... Podeszła do stosu. 
Na stosie leżała martwa dziewczyna, zakrwawiona, a niedawno jeszcze żywa. 
Siedem... Podpaliła najchudszą gałąź. 
Stos natychmiast zajął się ogniem. Płonął energią życia umarłej, płonął wznosząc się ku gwiazdą. Płonął unosząc duszę do niebios. Płonął niszcząc poranione ciało. Płonął jako symbol życia. 
Osiem... Wrzuciła pochodię 
Dziewięć... Spojrzała na płomienie
Były ładne, wręcz piękne. Nie zdawły się być niszczycielskie. Tańczyły, budząc w każdym poczucie swego rodzaju melancholii za martwą dziewczynką . Tańczyły napełniając ludzi magią. 
Dziesięć... Dusza Nel odeszła do nieba. 
***
Nicole stała jak sparaliżowana. Wystaszona, zrozpaczona, ale i zafascynowana.
Patrzyła na ogień, ogień który tak niedawno dawał posiłek, a teraz sam się karmił. Karmił martwym ciałem. Tym razem nie żałowała, że nie widzi kolorów, nie chciała podziwiać ognia i jego płomiennych języków nigdy więcej. 
Wydarzenia z urwanego filmu wróciły. 
Pamiętała. 
Pamiętała swój egoizm
Pamiętała swój strach
Pamiętała mordercze wilki
Pamiętała krzyk
Pamiętała skok do przepaści
Pamiętała śmierć
I słyszała pieśń, piękną, śpiewaną głosem tak hipnotyzującym i czystym, że zaczął wnikać do jej oblodzonego serca. 
Nicole próbowała pozbyć się obrazu przyjaciółki sprzed oczu, ale nie umiała. Wspomnienia paliły jej pamięć, starając się wywołać chociaż jedną łzę. Ale dziewczyna nie płakała, nienawidziła okazywać słabości. Nawet teraz, gdy jej jedyna przyjaciółka płonęła, nie zamierzała się poddać emocją i buzującm pragnieniu płaczu. 
Na jej głowę zwaliło się tysiące pytań na które nie umiała znaleźć odpowiedzi i nie była pewna czy chce je znać. Przecież i tak umrze. 







sobota, 1 marca 2014

Rozdział Trzeci

Ekhem, a więc ten, no. Chcę podziękować Dram i Alegz, które mnie strasznie inspirują i napędzają do pracy. 
Jak zwykle Keli, którą wielbię nad życie. 
Zuzi, za te nocne spacery i wspaniałe odpały
Oliwi, która idzie do 16 :)
Tyvsie, która UMIE pisać
A no i Asi, która jest najwspanialsza, najlepsiejsza, i naj wszytko.

***

Nicole wiedziała, że nie ma najmniejszych szans. Żyła w świecie realnym i nie łudziła się, że da radę powalić ogromnego wilka. Powinna uciekać, wtedy może by przeżyła. Ona jednak stała i z przestrachem obserwowała powolny krok zwierzęcia, któremu towarzyszyło ciche powarkiwanie. W końcu dziewczyna otrząsnęła się z szoku i ruszyła dzikim biegiem. Starała się zmylić zwierzę, pędząc między latarniami, skręcając chaotycznie w wąskie uliczki, czy też nagłe wyskoki na jezdnię. Nie wiedziała, czy zwierzę dalej jest za nią, bała się obrócić, bała się nawet zwolnić kroku na tyle by wpaść do autobusu. Kompletnie straciła orientację, jednak gnała dalej, w duchu dziękując sobie za dobrą kondycję, ale i równocześnie przeklinając swój zapach. Wilk na pewno go wyczuł. 
Dziewczyna po paru minutach, ku swojej rozpaczy, odczuła zmęczenie. Płuca ją paliły, serce dudniło z uszałamiającą prędkością, a stopy piekły. Czując, że za chwilę padnie ze zmęczenia, skręciła w jakąś alejkę i oparła się ościanę, wciąż nasłuchując. Nie usłyszawszy niczego niepokjącego, aczkolwiek w zgiełku miasta ciężko było cokolwiek usłyszeć, zamknęła oczy i starała się wyrównać oddech. Po paru sekundach, zaczęła rozmyślać nad tym gdzie się uda. Zdawała sobie sprawę, że trudno będzie teraz zmylić zwierzę, najlepszym rozwiązaniem byłoby porzucenie kurtki i podróż autobusem. O ile to drugie wchodziło w grę, to pozostawienie skórzanej pitotki byłoby dla dziewczyny nierealne. 
Nicole wiedziona dziwnym przeczuciem, powoli wsadziła rękę do kieszeni i chudymi palcami wymacała zimny, zardzewiały nóż. Znalazła go dosyć dawno i co prawda czas zostawił na nim swoje blizny, wciąż był jednym z najlepszych noży jakie dziewczyna znalazła. Pesymistka powoli odwróciła wzrok, czując coś niepokojącego. Jej instynkt zadziałał zbyt wolno, gdyż wilk pewny siebie podchodził do niej. Zbliżał się. Umysł Nicole pracował na najwyższych obrotach. Kiedy zatakować? A może lepiej uciec, póki mam pole manewru? - rozmyślała gorączkowo cały czas śledząc drapieżnika. Stwierdziła, że poczeka na pierwszy ruch zwierzęcia, gdyby spróbowała przejść koło niego raczej by się jej nie udało. Spięła wszytkie mięśnie i czekała na atak. Stojąc i obserwując, w głowie rodziły jej się pytania. Nie rozumiała czemu nikogo nie ruszyło, że wilk goni nastoletnią dziewczynkę, ani czemu wilk ściga akurat ją. Szukając sensownych odpowiedzi, ledwo spostrzegła, że drapieżnik skoczył w jej stronę. 
Nicole osłaniając się ręką wbiła ostrze w łopatkę wilka. Zwierzę zaskomlało i upadło na ziemię, ale natychmiast się podniosło. Dziewczyna postanowiła wykorzystać te parę sekund i wybiegła z alejki i ponownie pędziła szleńczym biegiem. Tym razem odważyła się żeby szybko zerknąć zza siebie. Dostrzegła wilka, był parę metrów za nią. Dalej biegł z oszałamiającą prędkością, lecz teraz utykał na zranioną łapę, która pokryła się czerwoną krwią, która skleiła popielatą sierść. Dziewczyny nie uspokoiło to, że zwierzę kuleje. Jej serce dalej kołatało się w piersi, a z każdym przepływem krwi, rodziło więcej strachu.
Po paru minutach nastolatka znalazła się koło lasu. Nie zastanwiając się za długo wbiegła między drzewa, niezdawała sobie sprawy, że był to poważny błąd. Ponieważ gdy tylko wilk przekroczył teren puszczy, zdawał się stać prawdziwym wilkiem, dzikim, nieokiełznanym. Krew sącząca się z łapy, dodwała zwierzęciu sił, a Nicole stała się łatwiejszym celem. 
Czarnowłosa słyszała swoje nogi, uderzające o ziemię. Docierało do niej wycie wilków, szum wiatru. Nie zamierzała się zatrzymywać, biegła tak szybko jak tylko mogła, starając się nierozmyślać o ostrych kłach zwierząt. Nikt nie mógł się jednak spodziewać, że na końcu ścieżki którą biegła Nicole, czeka przepaść. Bała się, po jednej stronie miała groźnego wilka, a po drugiej odchłań i wcale nie miała pewności co należy wybrać. Teoretycznie i tak i tak czeka ją śmierć. Dziewczyna stała teraz nad czeluścią i przyglądała sie odległości jaką będzie musiała pokonać gdy skoczy. Musiała skoczyć. Przegryzła wargę, jak zwykle, gdy czuła strach. Wachałaby się dłużej, gdyby nie to, że na karku poczuła już oddech drapieżnika. Zamknęła oczy i zaczerpnęła powietrza. Postąpiła krok do przodu. Spadała. Droga do ziemi wydawała się niezwykle długa, możliwe, że to przez wiatr muskający ciało dziewczyny, albo przez lęk który splatał sieć w jej sercu. Aż wreszcie Nicole uderzyła o ziemię. Podniosła się, spojrzała do góry, w stronę zwierzęcia, które znikło z pola jej widzenia i pesymistka ponownie ruszyła biegiem. Jednak po paru krokach obtłuczone ciało zaczęło się buntować, żądając odpoczynku. Dziewczyna pomimo bólu zmusiła się do marszu, zaciskając pięści z każdym krokiem, by powstrzymać się od wrzasku, który próbował się wyrywać z jej zakrawaionych ust. Nie miała siły cieszyć się z powodu zgubienia zwierzęcia. 
-Nicole! Nicole! Tu jestem! - usłyszała zrozpaczony krzyk. Rozpoznała głos, to była Nel. Odrazu odwróciła głowę w stronę przyjaciółki, która była dosłownie parę metrów od niej. 
Blondynka stała w pozycji bojowej nad Dylanem, który leżał na ziemi w wydeptanym przez siostrę kręgu. A wtym kręgu plama krwawa i porozrywane w niektórych miejscach ciało chłopaka, które ledwo utrzymywało się przy życiu. W okół rodzeństwa krążyły dwa wilki, jeszcze większe i masywniejsze od prześladowcy Nicole. 
-Nicole! - Nel ponownie krzyknęła, kierując załzawioną twarz w stronę towarzyszki. 
Czarnowłosa stała jak wryta wyciągając argumenty i wytaczając armaty przeciw samej sobie. Przez te wszytkie lata, nauczyła się, że należy dbać o siebie, że trzeba chronić tylko siebie, że można liczyć tylko na siebie. Ale uczyła się tego z Nel i Dylanem, więc zostawienie ich, było jak zdrada godna tylko i wyłącznie fałszywego przyjaciela. Ziarno egoizmu które zostało zasiane w sercu Nicole lata temu, wypuściło pędy i wzrosło zamieniając się w chwast, który dziewczyna od czasu do czasu ścinała, lecz nigdy nie wyrwała z korzeniami, zdążyło zatruć organizm na tyle, żeby uniemożliwić dziewczynie pomóc. 
Nastolatka stała i z przerażeniem obserwowała jak jej przyjaciółka próbuje obronić brata. Ból który poczuła po chwili spowodował, że upadła na kolana, jednak dalej wpatrywała się w rozwój wydażeń. 
Wilki krążyły w okół rodzeństwa warcząc przy najmniejszym ruchu Nel. Zrozpaczona dziewczyna spojrzała jeszcze raz prosząco na Nicole, ale czarnowłosa nie ruszyła się z miejsca tylko wbiła wzrok w ziemię. 
Rusz tyłek, nie bądź tchórzem. No rusz się! Nie stój tak! - krzyczała na siebie w myślach. Ale nie mogła, pozostało jej tylko patrzeć. Przyglądała się bez cienia wzruszenia na twarzy jak zwierzę skoczyło na Nel i powaliło ją płynnym ruchem. Jednak gdy drapieżnik rozszarpał krtań dziewczyny z gardła Nicole wyrwał się cichy krzyk. Oglądanie śmierci najdroższej przyjaciółki było ostatnią rzeczą na jaką pesymistka miała ochotę, ale coś w głębi jej pokręconego umysłu kazało przyglądać się ceremonii. W końcu odwróiła wzrok. Spróbowała wstać ale naciągnięte ścięgna i obtłuczone kości nie ułatwaiły sprawy, z każdym ruchem ból stawia się coraz większy, a mroczki tańczyły jej przed oczami po każdym kroku. Upadła, nie mogąc wytrzymać cierpienia. Ból rozchodził się po jej kościach i z łatwością przechodził przez całe ciało. Zwinęła się w kłębek i skupiła się na wdychaniu i wydychaniu powietrza. 
-To koszmar. To nie jest prawda. - szeptała próbując nie skupiać się na katuszach które przeżywała.
 ***
-Szybciej wy sieroty! - Carmolin popędziła swoje towarzyszki. Dziewczyna mknęła na swoim wierchowcu dzikim galopem i tylko czasami obracała się za siebie, żeby ujrzeć dwójkę dziewczyn podąrzających biegiem za nią.
-Mówiłam, a wy nic. A ja pierniczyłam 26 na dobę, że Ax jest za młoda. Mówiłam? Oczywiście, że mówiłam! - wrzasnęła jedna z czwórki biegnąc przez las i starając się potknąć o konary drzew. 
-Tak mówiłaś! Zamknij wreszcie tą mordę Max i skup się! - odkrzyknęła Alice przeskakując zwalony pień.
-Chyba ją widzę! Wilki ją okrążyły! Max, szykuj się! - z góry dobiegł do nich krzyk Julii, która szybowały po niebie.
Maxime, bo takie było jej pełne imię, przepełniona była furią. Nie było tego widać po mimice twarzy, ale sam fakt, że powiedziała więcej niż 5 słów, dowodził temu, że poddała się emocją. Dziewczyna zazwyczaj była cicha i pragnęła sprawać wrażenie tajemniczej, toteż ton jej głosu był często monotomy, a nie nasycony gniewem. Jej sbosób bycia stanowczo reprezentował zagadkowość, a nawet mroczność, ale wygląd miał na celu nieco inny przekaz. Ciemne krótkie włosy przystżyżone na jeża były przycięte niechlujne, jakby ich właścicielka robiła to samodzielnie. Spod prostej grzywki błyskały ciemne oczy, które współgrały z karnacją o barwie mlecznej czekolady. Wąski warkoczyk, który spleciony był z niewielkiego pasma włosów, które nie zostały ścięte, opadał na kark dziewczyny i powiewał na wietrze podczas jej biegu, był to jedyny ślad po jej przeszłości i niegdyś długich włosach. Jej stroju na pewno nie można było nazwać codziennym. Miała na sobie zdecydowanie za luźną oliwkową obszarpaną bluzkę, która odsłaniała ramiona i ciemnozielony gorset. Jej spodnie również były luźne, w kolorze trawy, a przy nogawkach obwiązane były rzemianimi. Jednak najbardziej zaskakującą rzeczą były dwa paski, które utrzymywały się na biodrach dziewczyny, a do nich przypięte były dwa noże, kastet oraz bicz. 
Cisza, którą przerywało tylko dudnienie nóg o ziemię, rozstąpiła się wraz z donośnym wrzaskiem, wyrywającym się z dziewczęcej krtani. Towarzyszki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i pobiegły jeszcze szybciej. Obawiały się najgorszego, że się spóźnią. 
Carmolin wychamowała konia w ostatniej chwili. Ledwo dojrzała czarnowłosą dziewczynę, która leżała na leśnym podszyciu. Zwinięta była w kłębek a przed siebie wyciągnęła rękę dzierżącą zakrwawiony nóż. Zaklinaczkę zaskoczyło jednak to, że nie zwijała się z bólu, nie krawiła, a trzy wilki okrążyły ją i stały, każdy z podkulonym ogonem i spuszoną głową. 
-Żyje! - wyjrzyknęła blondynka dając znak przyjaciółką, żeby się nie martwiły. 
Słowo Carmolin ich nie uspokoiło, wypadły zza drzew, dysząc i łapiąc oddech, rozglądała się gorączkowo. Alice oparła się o drzewo łapczywie łapiąc powietrze. Maxime kucnęła obok Nicole i przyjrzała się zwierzętom. Wilki patrzyły na nią poważnym spojrzeniem, utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że Nicki, zapanowała nad stworzeniami. Max położyła rękę na łbie Saber, jej najwierniejszej wilczycy i wyczytała przekaz z żółtych oczu wilka. 
-Dała radę. - wyszeptała odganiając od siebie zwierzęta.
-Może i dała, ale jest nieprzytomna. - oznajmiła Alice mierząc dziewczynie puls
Po chwili Maxime wstała. Podczas gdy jej towarzyszki pochylały się nad Nicole szukając ran czy złamań, ona obserwowała las. Coś jej tu nie pasowało. Drobny element niepewności ciągle był w jej umyśle. Ten krzyk, on nie mógł zrodzić się poprostu ze strachu, było w nim zbyt dużo cierpienia. Bystrym wzrokiem sokoła przeczesywała las. Nagle wybuchł w niej krzyk triumfu, krew zadudniła w żyłach, a na twarzy dziewczyny zagościł niewielki uśmiech. Dojrzała skąpane w cieniu drzew dwa ciała, obydwa zakrawione i porozrywane ostrymi kłami wilków. Maxime kucnęła and trupami i przyjrzała się ranom. Rozpoznała ten rodzaj ataku, tylko jeden z jej wilków zabijał w ten sposób.
-Ax! - przywoła do siebie zwierzę. Wilczyca o popielatym futrze zbliżyła się do swojej pani. Szła cicho i bojaźliwie, oczy Max tego nie przeoczyły. Gniewnie spojrzała na zwierzę.
-Co jest wilcza księżniczko? - odparła Alice idąc w jej stronę. Przystanęła na widok trupów, znała te twarze. Poczuła pewne poczucie winy, jeszcze tak niedawno widziłała ich żywych, a teraz zginęli. Nie powinna się obwiniać, ale nauki z przeszłości znów dały się we wznaki. Nie, Alice, to nie była tym razem twoja wina. - powiedziała sobie twardo odtrącając raniące myśli i wyrywając wszytkie drzazgi z serca. 
-Patrz na nią. - mruknęła ostro w odpowiedzi. 
Łuczniczka przyjrzała się Nel, owej blondynce o której mówiła Max. Jasne włosy zlepione jej własną krwią opadały na ramiona, które obnażone były z ubrania. Klatka piersiowa pokryta była czerowną cieczą, która wciąż ściekała z krtani dziewczny. 
-Jest martwa. - odparła Alice
-Co ty nie powiesz? - werknęła z sarkazmem Maxime - Patrz na lewe ramię. 
Dziewczyna posłusznie spojrzała na rękę ofiary. Skrzywiła się kiedy ujrzała przeciągłą bliznę, wiedziała co to oznacza. Weschnęła cicho i odagarnęła pasmo włosów z twarzy umarłej, jakby była jej dawną przyjaciółką. 
Alice i Maxime popatrzyły po sobie. W spojrzeniu każdej było cierpienie, ono jedyne umiało przekraść się z serca do oczu, było niczym wąż, prześligiwało się między solidnymi barierami które zakazywało innym uczuciom odbijać się w źrenicach. 
-Hej, dzbany. Co jest? - mruknęła Carmolin kłusując na War Lady.
-Straciłyśmy naszą. - odpowiedziała Alice. -Słyszycie, głuchoty! Nasza poległa! - krzyknęła do nikogo zaciskając pięści i poddając się nagłej furii. Natychmiast przywołała się do pożądku, uspokajając rozedrgane nerwy.
-Och wspaniałe rozmowy naziemnych stworzeń! Powiecie mi może co się dzieje? -Julia wydarła się w głąb lasu, żałując że nie może wylądować. Gdyby tylko te drzewa rosły mniej gęsto...
-Zamknij się Jula i leć powiadomić Saschę, że przejęłyśmy Nicole, a nasza nie żyje! - wykrzyknęła Carmolin, natychmiast żałując, gdy poczuła ból gardła. 
Skrzydlata fuknęła tylko coś o braku szacunku i poleciała. Załomotała potężnymi skrzydłami, zrywając wiatr i pomknęła za ptakami. 

Rozdział Drugi

A więc, skończyłam. Rozdział dedykowany (matko jak to poważnie brzmi)
Gabi, za te całe psychologowanie (plus przeprosiny za okulary)
Keli, tak po prostu
Alegz i Dram, dzięki którym zaczynam się tępo uśmiechać do monitora nawet wtedy, gdy ryczę
Kasi, która wnosi radość wszędzie gdzie nie pójdzie
Wayland, która wnerwia do potęgi setnej
Zuzi, z którą oglądam horrory i gadam o wszystkich pierdułach.

***
Wschód w Nowym Yorku może nie był najpiękniejszym ze wschodów, ale na pewno zapierał dech w piersiach. Słońce tańczyło swój taniec zwycięstwa nad nocą jak każdego ranka. Wznosiło się do góry po niewidzialnej linii nieboskłonu, a towarzyszyło temu radosne ćwierkanie ptaków. Promienie oświetlały jeszcze puste nowojorskie ulice, docierając nawet do najciemniejszych zakamarków. Dotarły nawet na ulicę Darkwood, do pewnego zaułka gdzie spała trójka bezdomnych nastolatków. Pech chciał, że słoneczna gwiazda uporczywie świeciła w twarz 15-letniej Nicole próbując wyrwać ja ze snu. Dziewczyna w końcu dała za wygraną i uchyliła powieki. Oglądając otoczenie spod przymrużonych oczu zorientowała się, że jest wcześnie. Miasto wciąż pogrążone było we śnie, tylko nieliczni spieszyli się do pracy. Dziewczyna zirytowana tym, że promienie słoneczne wciąż rażą ją w oczy usiadła z rozdrażnieniem na ziemi i oparła się o szorstką ścianę, pokrytą brudem i napisami markerem.
- Dzięki Słońce - fuknęła- kiedyś zgaśniesz.
- O, wstałaś Nicki? - Nel spytała  zaspanym głosem unosząc głowę znad podłoża
- Wiesz, nie. - warknęła
- Aha, to szkoda.
Nicole wsunęła się głębiej w szczelinę miedzy koszem na śmieci a murem budynku. Spróbowała ponownie zasnąć.Ale już nie mogła, jej umysł zdążył się rozbudzić. Wstała z twardej ziemi i spojrzała na swoich towarzyszy. Nel i Dylan spali beztrosko w cieniu.
-Tak, śpijcie sobie śpijcie! - krzyknęła w ich stronę. Chłopak tylko na chwilę otworzył oczy mierząc dziewczynę morderczym spojrzeniem.
-Wiecie co. Ja może pójdę. - westchnęła Nicole wstając - Gdzieś. Może umrę. W końcu i tak umrzemy. - rzuciła oddalając się i plącząć o własne myśli.
Dziewczyna wbiła wzrok w chodnikowe płytki. Starała się nie patrzeć na twarze mijanych ludzi, te fałszywe, okryte kłamstwem i sztucznością oblicza. W porównaniu z nimi nawet bruk był lepszy, chociaż zimny i twardy, ale był prawdziwy.
Nicole szła powolnym krokiem, nie była do końca pewna dokąd zmierza. Czuła jak jej stopy rytmicznie uderzają o podłoże, według jej oddechu. Poranna bryza rozwiewała czarne włosy, które zasłaniały pole widzenia i utrudniały pochód wśród zabieganych nowojorczyków. Pesymistka jednak miała swój cel i była w stanie iść pod prąd. Wpadając na co drugą osobę, dziewczyna wreszcie doszła do prawie całkowicie opuszonej dzielnicy. Słyszała tylko krakanie kruków, żadnych rozmów przez telefon, żadnych warkotów silnika. Pustka, to wszytko.
Kiedyś Nicole mieszkała tutaj ze swoją babcią. Tu było pierwsze miejsce dokąd się udała po ucieczce z domu. Żyła tutaj przez dłuższy czas, hartując samą siebie i ucząc się żyć. W tej ponurej alejce, która kiedyś tętniła życiem, stoczyła swoje pierwsze bójki, zdobyła tak przychylność mieszkańców. Ale z nikim się głębiej nie poznawała, tego nauczyła ją babcia. Debora, babka Nicole, mieszkała w małym budynku w środku ulicy, do którego Nicki chciała dotrzeć. Pesymistka nie była zbyt sentymentalna, nie wracała do starych miejsc, traktowała je jak przystanki autobusowe. Ale czasami na jednym przystanku trzeba było wusiąść dwa razy.
Dziewczyna rozglądałam się próbując ogarnąć przestrzeń przed którą się znajdowała. Pamiętała jak będąc jeszcze małą dziewczynką mknęła przez te same ulice. Te same, jednak inne. Ulica którą widziała była jak opuszczona przez Boga. Z ciężkim sercem mijała każdą rozrzuconą gazetę, czy też butelkę po wódce. Przechodząc obok sypiących się pustych mieszkań pomazanych sprejami w niezrozumiałe wzory, zaciskała pięści. Może byłaby tu w stanie zamieszkać, gdyby nie to że pamiętała lepsze czasy tej dzielnicy.
Wszędzie czarno i szaro - pomyślała. Przywykła do braku kolorów w jej burym świecie, nigdy ich nie widziała, ale czasami czuła, że czegoś brakuje, jakiejś ważniej cząstki.
Stanęła na środku drogi. Nie miała bladego pojęcia gdzie się znajduje. Rozglądała się uważnie i nasłuchiwała. Zaczęła dostrzegać maleńkie elementy pozostałe z poprzednich czasów. Dojrzała ledwo utrzymujące się na cienkich łodyżkach kwiatki oraz wypalone świeczki stojące w niektórych oknach. Wsłuchując się w szum wiatru zdawała się rozpoznać melodię pewnej piosenki. Nicole natychmiast rozpoznała tą pieśń, nauczyła się jej od babci.  zaczęła niepewnie nucić bojąc się, że ktokolwiek ją usłyszy. Drżący szept, stawał się co raz silniejszy i głośniejszy. Śpiew przywrócił jej pamięć, odblokował zamknięte części wspomnień do których dziewczyna nie zamierzała wrócić. Zamykając oczy widziała obraz dzielnicy w lepszym świetle, w lepszych czasach. 
Lekkim krokiem zmierzała w stonę centrum, wdychając zatrute powietrze pełną piersią. Wdech i wydech - powtarzała sobie w myślach, gdy czuła przyśpieszające serce. Przemierzając alejki w tempie torped, już się nie rozglądała. 
Zatrzymała się przed niewielką kamiennicą, owleczoną znamionami czasu. Deski w drzwiach były popękane, a tynku na ścianach prawie nie zostało. Nicole jak to miała w nawyku, nie zastanawiała się, nie myślała. Wparowała do domu Debory, podświadomie wierząc, że znów jest małą dziewczynką. 
-Hej babciu! - krzyknęła radośnie. Każdy kto znał choć trochę Nicki, wiedział że taki ton w jej ustach jest zupełnie nienaturalny. Ptawdą było, że dziewczyna nie zawsze była pesymistką, kiedyś była przepełniona radością i tryskała życiem, ale społeczeństwo ją zabiło. 
-Ah, zapomniałam, że nie żyjesz. Wybacz. Dzięki, że nie zamknęłaś drzwi przed śmiercią. - dodała już z nutką żalu i tego kpiącego głosu. 
Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, zdając sobie sprawę, że nie powinno jej tu być, że Nel i Dylan dostaną zawału. Może znajdę tu jedzenie? Tak, znajdę tu jedzenie i nie będą się gniewać - usprawiediwiała siebie w myślach krążąc po salonie. Był to największy pokój i chyba najbardziej zadbany. Choć białe ściany były brudne, a w rogach można było dostrzec ogromne pajęczyny, dodawało to raczej uroku. Zielony materiałowy fotel stał koło półki z książkami, która wsunięte była w kąt pokoju. Naprzeciwko niej stał kredens z masą filiżanek i spodków z porcelany. Na środku pokoju leżał mały dywan w kwiecistych wzorach i pastelowych kolorach, a nad nim wisiała kryształowa lampa, w której dawno przepaliła się żarówka. 
Nicole z utęsknieniem spojrzała na zakurzonej książki, pamiętała jak babcia czytała jej dzieje starożytnego Rzymu i losy bogów greckich, Sama chciała zabrać książki ze sobą, ale sęk w tym, że dziewczyna zapomniała jak się czyta. 
Szybko odgoniła swoje myśli od wspomnień, które mimowolnie stawały jej przed oczami i poszła do kuchni. Z każdym krokiem podłoga trzeszczała niemiłosiernie, wprawiając Nicole w stan niepokoju. Stanęła w kuchni i starała się nie ruszać aby nie wywołać przypadkiem kolejnego rozpaczliwego krzyku desek. Z ulgą stwoerdziła, że nie ma tu raczej zgniłego jedzenia, bo nie czuła swądu zgnilizny bądź pleśni. Prawdopodobnie, wszytko zabrały szczury i koty. Ale dziewczyna łudziła się że gdzieś znajdzie czekoladowy wyrób. Debora, zawsze miała w domu choć jedną tabliczkę, ponieważ wierzyła że każdy problem jest spowodowany niedoborem czekolady. Otworzyła niepewnie grną szafkę, mając nadzieję, że nie ujrzy tam szczórów czy czegoś innego. Pomimo wielu lat spędzonych na ulicy wciąż nie przywykła do widoku tych gryzoni. Całe szczęście była tam tylko niewielka pajęczyna i opakowanie "milki". Wyjęła je i schowała do wewnętrznej części kurtki. 
Nicole nie ukrywała zdziwienia, ta dzielnica była jak restauracja dla bezdomnych. Można było swobodnie wejść i wyjść, przespać się znaleźć jedzenie, a takiego przysmaku jak czekolada mało kto by sobie odpuśił. Ale najwyraźniej nie tylko ona trzymała się stąd zdaleka. 
Rozejrzała się po raz ostatni. Tym razem uważnie śledząc każdy centymetr kwadratowy domu. Jej spojrzenie zatrzymało się na parapecie, stało tam zdjęcie oprawione w ramkę. Podeszła do fotografii, krzywiąc się przy każdym jęku podłogi. Wzięła przedmiot do ręki i uważnie się mu przyjżała. Dostrzegła babcię, była młodsza niż ją zapamiętała, zobaczyła rownież ojca i małą siebie. Nicole znowu żałowała że nie widzi kolorów, zanotowała w myślach, że ma poprosić Nel, żeby jej dokładnie opisała szczegóły. Płynnym ruchem wyjęła zdjęcie z oprawki i wsadziła do kieszeni. 
Wychodząc obdarzyła schody nieufnym spojrzeniem. Zastanawiała się przez krótki moment, czy ciało Debory wciąż leży w tym samym miejscu. Martwe, nietknięte, zapewne już rozłożone przez czas. Gdy Nicole miała 7 lat, może 8 kiedy jej babcia umarła. Mała Nicki wystraszyła się nieruchomego ciała, wtedy nie rozumiała co to znaczy umrzeć, przynajmniej nie tak dokładnie. Wybiegła z domu dusząc w sobie krzyk i nigdy tu nie wróciła, aż do dzisiaj. Debora prawdopodobnie wciąż leżała w tej samej pozycji, swobodnie na łóżku, pogrążona w niby śnie. Śmierci zachciało się grać, zmylając małą Nicole, strasząc ją. 
-Już. Wystarczy. Koniec. - pesymistka  szepnęła do siebie. Samo wspomnienie o babci, budziło w niej strach. Nie była pewna czy powinna przebywać w jej domu, krzątać się po mieszkaniu trupa. Natychmiast przypomniała sobie chłopców gadających o duchach i opuszczonych domach. Jednak zmarli żądzą się innymi prawami, to nie to samo co duchy. Nie to samo co wybujała wyobraźnia dzieci. 
Nicole wybiegła, tym razem, wydobywając z siebie na początku cichy krzyk. Lepiej dać upust leku niż trzymać go w klatce nieskończoność. Dziewczyna po paru metrach zwolniła, czując, że nie włada już ją strach. Energicznym krokiem doszła na ulicę Darkwood i skręciła w ciemny zaułek pomiędzy dwoma budynkami. 
-Wszyscy i tak prędzej czy później zginiemy. Macie czekoladę. - dziewczyna rzuciła niedbale słowa. Kiedy jednak spojrzała w miejsce gdzie powinni być przyjaciele, zamarła w pół kroku.
Przed nią stał ogromny wilk. Na widok dziewczyny zjeżył kark pokryty popielatym futrem i zaczął warczeć. Nicole po raz kolejny w tym dniu poczuła zimny oddech lęku na swoim karku. 



poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział Pierwszy

Zanim zacznę, chcę podziękować paru osobom, które podświadomie zachęciły mnie do pisania.

Alexz i Karolinie, które są tak samo epickie i nawet nie wiedzą jak inspirują
Gabi, która jest nawet wtedy kiedy jej nie ma
Keli, która po prostu jest

Pewnie o kimś zapomniałam, ale to dla mnie typowe.

***
-Dzień dobry, wszyscy zginiemy. – przywitała się Nicole.
- Bo optymizm jest najważniejszy. – mruknął  Dylan, grzebiąc patykiem w paznokciach.
Nicole odetchnęła, po czym wstrząsnęła grzywą czarnych włosów. Rozejrzała się wokół siebie. Ten sam ciemny zaułek, to samo wygłodniałe rodzeństwo, ten sam smród, nieodłączne części jej życia.
- Co tu tak śmierdzi? – spytała
- Dziewczyno mieszkasz teoretycznie w koszu na śmieci, nosisz kurtkę którą ostatnio prałaś rok temu…
- Wcale nie rok – przerwała mu gwałtownie – Prałam ja zeszłego lata
- Mamy lato.
Ta fuknęła mamrocząc coś od nosem. Nie lubiła prać swojej czarnej kurtki pilotki, może dlatego, że bez niej marzła na śmierć. Nie ważne czy było -10 czy +35 stopni, jej ręce były i tak zimne, a ciało domagało się ciepła. Dlatego w samym środku lata, kiedy było najcieplej zdejmowała ubranie i szła nad rzekę.
- Włosy ci śmierdzą – warknęła Nel do Dylana. Byli typowym rodzeństwem, potępiali siebie przy każdej okazji, kłócili się żarliwie, ale kiedy przychodziło do ostateczności chronili siebie nawzajem. Podobieństwo brata do siostry było uderzające. Obydwoje o złotych kręconych włosach, błękitnych oczach i wiecznym uśmiechu, który nie schodził z twarzy nawet przy najgorszych chwilach.
-Tobie też. – opowiedział obdarowując siostrę morderczym spojrzeniem.
-A ja mam żarcie! – krzyknęła Nicole. Cztery pary błękitnych oczu zwróciły się ku niej jak zahipnotyzowane. Dziewczyna rzuciła przed siebie 3 bułki i 2 zakrwawione zające.
-Matko skąd to masz? – spytała Nel wkładając sobie do buzi pieczywo.
- Cicho, siedź i żryj. – zganił ją brat.
Cała trójka siedziała w milczeniu rozkoszując się smakiem bułek. Kiedy każdy z nich zjadło swoją porcję spojrzeli na martwe zwierzęta.
- Trzeba rozpalić ognisko. – powiedziała Nel rozemocjonowanym głosem. Nicole przytaknęła i drżącymi rękoma wyjęła zapałki z kieszeni kurtki. Dylan szybko wyjął łatwopalne przedmioty ze śmietnika.
Po chwili cała 3 siedziała już przy ciepłym ogniu. Płomienie tańczyły po  śmieciach, przenosząc się raz to na karton, to na nogę od krzesła, to na resztki jedzenia. Płomienne języki zmieniały kolory z czerwieni w żółć. Ogień skwierczał i migotał przy podmuchach wiatru. Mieniące się iskry strzelały wysoko w niebo, żeby następnie opaść. Niszczycielska siła ognia hipnotyzowała dzieci swoim pięknem.
Nicole jako pierwsza wyrwała się z oszołamiającego piękna. Wyjęła scyzoryk i z wrodzoną wprawą przecięła skórę od głowy do mostka, po czym zakrwawionymi rękami wypatroszyła zająca.
-Ktoś ginie, żeby żyć mógł ktoś – odparła Nel przyglądając się jak jej przyjaciółka wyjmuje zwierzęce wnętrzności.
-Ale w końcu i tak wszyscy umrzemy. - wymamrotała radośnie Nicole.
-Ty i te twoje optymistyczne teksty. Zawsze poprawią nastrój. -uśmiechnął się pod nosem Dylan. -Daj, pomogę ci.
Po chwili płomienie zaczęły lizać surowe mięso, które po paru minutach gotowe było do spożycia. Wszyscy troje wzięli po kawałku i zaczęli powoli przeżuwać posiłek.
Po chwili płomienne języki lizały surowe mięso. Po paru minutach Nel ostrożnie zdjęła posiłek z ognia i rozdała każdemu po równej części. Przeżuwali jedzenie w ciszy delektując się smakiem pieczonego zająca.
- A pamiętacie – zaczął Dylan przerywając milczenie – jak Nicki rok temu znalazła radio?
- Tego nie da się zapomnieć – uśmiechnęła się siostra – jak podeszła do tego śmieciarza i spytała co to jest. – zaśmiała się cicho – to było piękne
- Albo jak razem z Dylanem uciekaliście przed rojem pszczół? Wtedy się naprawdę uśmiałam. – spojrzała Nicole na 2 z rozmarzoną miną
- To wcale nie było śmieszne! – krzyknęła Nel
- No właśnie! Zrzuciłaś nam gniazdo na głowę! Mogliśmy umrzeć!
Dziewczyna obdarzyła  rodzeństwo zażenowanym spojrzeniem, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
- A właściwie to ktoś jeszcze pamięta jak się poznaliśmy? – szepnęła Nel, jakby mówiła o jakiejś tajemnicy.
-Och tak. To była mroczna zimowa noc - rozpoczęła Nicole dramatycznym tonem
-Ha ha. Ja się pytam na serio. Pamiętacie?
Czarnowłosa dziewczyna zamknęła oczy, pozwalając swojej pamięci tańczyć przed powiekami. Pamiętała. Zimna listopadowa noc, upolowała jedynie wiewiórkę. Nie miała siły, była spragniona, miała dosyć surowego mięsa i było jej zimno. Biegła za lisem aż usłyszała czyiś płacz. Zatrzymała się i ujrzała zapłakaną Nel. Dziewczynka trzymała zakrwawionych kij, jej twarz była umazana błotem. Nicole szybko rozpoznała, że obydwie jadą na tym samym wózku, wiodą ten sam żywot. Później spotkała jej brata. Zaprzyjaźnili się. Był to niewielki urywek wspomnień.
-Tak pamiętam. - wyjąkała drżącym głosem
-Ja też. - odparła Nel
-I ja. - przytaknął Dylan
I znowu zapatrzyli się w gasnące już ognisko.
-Sami taki los sobie zgotowaliśmy, a więc czemu o tym zapominamy? Patrzymy się na ludzi, obwiniamy ich o wybór własny... - szeptała Nel
-Dziewczyno zainwestuj w kartki. - warknął jej brat
-To mi je kup.
Dylan otworzył usta, żeby opowiedzieć, ale dał sobie spokój. Jego siostra często tworzyła coś na rodzaj wierszy, a z powodu braku papieru swoje ledwo stworzone dzieła od razu odsłaniała światu.
Nicole podkuliła nogi próbując zachować jak najwięcej ciepła. Patrzyła jak płomienie tańczyły w rytm nocy, bardzo żałowała że nie widzi ich koloru. Urodziła się z bardzo nietypową chorobą, nie rozpoznawała barw, wszytko było dla niej czarno białe. Ale mimo to twierdziła że ogień jest naprawdę piękny.
***
Nicole była kompletnie nieświadoma, że jest obserwowana. Na dachu pewnego budynku skąd widać było zaułek, który stał się domem dla nieszczęsnej trójki, siedziały 3 kobiety. Wyglądały całkiem normalnie, nie licząc wielkich czarnych skrzydeł u jednej i ogromnego łuku u drugiej.
-To ona? - szepnęła skrzydlata dziewczyna o imieniu Julia. Miała cienkie blond włosy, które strąkami opadały na chude ramiona. Jej niebiesko-szare oczy połyskiwały w świetle księżyca i ulicznych lamp.
-No chyba. - wzruszyła ramionami Carmolin, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była wysoka i chuda, ubrana w zwykle jeansy i skórzaną kurtkę. Złote włosy spięte były w niechlujnego koka, niestarannie przycięta grzywka opadała na oliwkowe oczy.
-Nie wygląda jak Aria. - zaczęła uskrzydlona- Nawet nie...
-W jasną cholerę! Julia! Odkąd doczepili ci te skrzydła... Dobra nie ważne, to nie wina skrzydeł, masz je od 5 lat. To ja jestem zbyt nerwowa. -Alice, dziewczyna z łukiem, wzięła głęboki wdech na uspokojenie - Może i nie wygląda jak Aria, ale jestem pewna, że to jej córka. Patrz na oczy.
Wszystkie trzy wbiły spojrzenie w Nicole. Była ładna, brudna i wychudzona, ale ładna. Pod warstwą sadzy i ziemi widać było nienaturalnie bladą cerę, a splątane czarne włosy opadały kaskadą na plecy. Miała mały, wydatny nosek i wąskie delikatnie zaróżowione usta. Jednak najbardziej zadziwiające były oczy, duże, szeroko otwarte i czarne. Nie była to jednak czerń przypominająca tlący się w kominku węgiel, wpatrując się w tęczówki dziewczyny na myśl przychodziły raczej mroczne noce spędzone w lesie, zimny marmur którym były wyłożenia nagrobki na cmentarzach, czy też skrzydła kruka.
-Trzeba ją jeszcze rozdzielić z tą dwójką. - Carmolin wskazała na rodzeństwo. - Dziewczyna może i jest jedną z nas, ale jej brat? Co robimy?
Odwróciła się do swoich rozmówczyń. Z przerażeniem stwierdziła, że Alice celuje z łuku w chłopaka. Dziewczyna na pozór wyglądała niewinnie. Miała długie czekoladowe włosy, najczęściej związane w luźną kitkę, gładką jasną cerę, pełne czerwone usta, tęczówki w ciepłym brązowym kolorze i łagodny uśmiech. Efekt dopełniały jej wzrost, szczupła sylwetka i za duży pastelowy sweter oraz przetarte spodnie. Ale wszystkie pozory znikały, gdy w dłoniach dziewczyny pojawiał się łuk. W oczach Alice pojawiał się ten szczególny błysk, ten sam który pojawiał się na grocie strzały. Ślad po pięknym uśmiechu znikał, zastępowany przez wyraz skupienia. I prawdo podobnie gdyby ubrać ową łuczniczkę w słodką różową sukienkę, upiąć jej włosy w fantazyjną fryzurę, założyć na jej nogi eleganckie buty na obcasie, a do tego wszystkiego kazać jej strzelać, wzbudziłaby więcej strachu niż zachwytu swoim wyglądem.
-Co ty do cholery robisz? Nie kazałam go jeszcze zabijać! Pewnie sam umrze w niedalekiej przyszłości! Co ty sobie myślisz? - po tych słowach, które powinny spowodować wyrzuty sumienia dla Alice, dziewczyna wylała z siebie falę przekleństw.
-Kiedy nasza wspaniała i posiadająca wielce bogate słownictwo zaklinaczka - tu wskazała na Carmolin - zakończyła swoje jakże przecudowne przemówienie możemy uznać, że spełniłyśmy zadanie i czas wracać do obozowiska. -stwierdziła Julia.
Jej towarzyszki pokiwała zgodnie głowami. Przyjrzały się ostatni raz Nicole, po czym Alice i Carmolin zeszły z dachu budynku.
Julia zaczerpnęła głęboki oddech. No dalej przerabiałaś to już tysiąc razy, powiedziała sobie w myślach. Zawsze odczuwała lęk przed startem, że skrzydła ją zawiodą. W końcu nie były prawdziwe, to był tylko metal wczepiony w jej skórę. Metal który tkwił w jej łopatkach od 5 lat, pozwalał wznosić się wysoko w niebo. Julia urodziła się z pewną wadą postawy, a jej kości były niezwykle lekkie. Postanowiono to wykorzystać, podarowano jej prezent. Te oto wielkie, czarne, metalowe narzędzia lotu. Nie wiedziała jakim cudem utrzymuje się w powietrzu, ale nie narzekała.
W końcu dziewczyna pobiegła, kiedy stała niemal na krawędzi dachu, odbiła się i skoczyła. Hybryda zmusiła swoje ciężkie czarne skrzydła do pracy. Wzbiła się w powietrze i załomotała potężnymi skrzydłami.
Wiatr rozwiewał jej blond włosy i sprawiał, że Julia musiała zmrużyć oczy. Mimo wielu przeciwności z jakimi się spotykała podczas latania, naprawdę to uwielbiała. Czasami miała wrażenie, że niebo jej nie chce. Że jest wybrykiem natury, dlatego spotyka przeszkody. Z zazdrością patrzyła na szybujące ptaki, które to pikowały to robiły zawrót czy efektowny skręt, a ona ze skrzydłami o rozpiętości 4 metrów wyglądała w porównaniu z nimi jak chodzące nie szczęście. Jednak cały czas doskonaliła umiejętność lotu. Nauczyła się z obserwacji ptaków.
Lecąc nad wąskimi uliczkami Julia szybko dojrzała swoje towarzyszki. Carmolin galopującą na swoim koniu, War Lady, i Alice, która pędziła za nią biegiem. Skrzydlata dziewczyna natychmiast skierowała się w ich stronę i leciała nad nimi, w stronę lasu. Do domu. Zostawiając niczego nieświadomą Nicole.