A więc, skończyłam. Rozdział dedykowany (matko jak to poważnie brzmi)
Gabi, za te całe psychologowanie (plus przeprosiny za okulary)
Keli, tak po prostu
Alegz i Dram, dzięki którym zaczynam się tępo uśmiechać do monitora nawet wtedy, gdy ryczę
Kasi, która wnosi radość wszędzie gdzie nie pójdzie
Wayland, która wnerwia do potęgi setnej
Zuzi, z którą oglądam horrory i gadam o wszystkich pierdułach.
***
Gabi, za te całe psychologowanie (plus przeprosiny za okulary)
Keli, tak po prostu
Alegz i Dram, dzięki którym zaczynam się tępo uśmiechać do monitora nawet wtedy, gdy ryczę
Kasi, która wnosi radość wszędzie gdzie nie pójdzie
Wayland, która wnerwia do potęgi setnej
Zuzi, z którą oglądam horrory i gadam o wszystkich pierdułach.
***
Wschód w Nowym Yorku może nie był najpiękniejszym ze wschodów, ale na pewno zapierał dech w piersiach. Słońce tańczyło swój taniec zwycięstwa nad nocą jak każdego ranka. Wznosiło się do góry po niewidzialnej linii nieboskłonu, a towarzyszyło temu radosne ćwierkanie ptaków. Promienie oświetlały jeszcze puste nowojorskie ulice, docierając nawet do najciemniejszych zakamarków. Dotarły nawet na ulicę Darkwood, do pewnego zaułka gdzie spała trójka bezdomnych nastolatków. Pech chciał, że słoneczna gwiazda uporczywie świeciła w twarz 15-letniej Nicole próbując wyrwać ja ze snu. Dziewczyna w końcu dała za wygraną i uchyliła powieki. Oglądając otoczenie spod przymrużonych oczu zorientowała się, że jest wcześnie. Miasto wciąż pogrążone było we śnie, tylko nieliczni spieszyli się do pracy. Dziewczyna zirytowana tym, że promienie słoneczne wciąż rażą ją w oczy usiadła z rozdrażnieniem na ziemi i oparła się o szorstką ścianę, pokrytą brudem i napisami markerem.
- Dzięki Słońce - fuknęła- kiedyś zgaśniesz.
- O, wstałaś Nicki? - Nel spytała zaspanym głosem unosząc głowę znad podłoża
- Wiesz, nie. - warknęła
- Aha, to szkoda.
Nicole wsunęła się głębiej w szczelinę miedzy koszem na śmieci a murem budynku. Spróbowała ponownie zasnąć.Ale już nie mogła, jej umysł zdążył się rozbudzić. Wstała z twardej ziemi i spojrzała na swoich towarzyszy. Nel i Dylan spali beztrosko w cieniu.
-Tak, śpijcie sobie śpijcie! - krzyknęła w ich stronę. Chłopak tylko na chwilę otworzył oczy mierząc dziewczynę morderczym spojrzeniem.
-Wiecie co. Ja może pójdę. - westchnęła Nicole wstając - Gdzieś. Może umrę. W końcu i tak umrzemy. - rzuciła oddalając się i plącząć o własne myśli.
Dziewczyna wbiła wzrok w chodnikowe płytki. Starała się nie patrzeć na twarze mijanych ludzi, te fałszywe, okryte kłamstwem i sztucznością oblicza. W porównaniu z nimi nawet bruk był lepszy, chociaż zimny i twardy, ale był prawdziwy.
Nicole szła powolnym krokiem, nie była do końca pewna dokąd zmierza. Czuła jak jej stopy rytmicznie uderzają o podłoże, według jej oddechu. Poranna bryza rozwiewała czarne włosy, które zasłaniały pole widzenia i utrudniały pochód wśród zabieganych nowojorczyków. Pesymistka jednak miała swój cel i była w stanie iść pod prąd. Wpadając na co drugą osobę, dziewczyna wreszcie doszła do prawie całkowicie opuszonej dzielnicy. Słyszała tylko krakanie kruków, żadnych rozmów przez telefon, żadnych warkotów silnika. Pustka, to wszytko.
Kiedyś Nicole mieszkała tutaj ze swoją babcią. Tu było pierwsze miejsce dokąd się udała po ucieczce z domu. Żyła tutaj przez dłuższy czas, hartując samą siebie i ucząc się żyć. W tej ponurej alejce, która kiedyś tętniła życiem, stoczyła swoje pierwsze bójki, zdobyła tak przychylność mieszkańców. Ale z nikim się głębiej nie poznawała, tego nauczyła ją babcia. Debora, babka Nicole, mieszkała w małym budynku w środku ulicy, do którego Nicki chciała dotrzeć. Pesymistka nie była zbyt sentymentalna, nie wracała do starych miejsc, traktowała je jak przystanki autobusowe. Ale czasami na jednym przystanku trzeba było wusiąść dwa razy.
Dziewczyna rozglądałam się próbując ogarnąć przestrzeń przed którą się znajdowała. Pamiętała jak będąc jeszcze małą dziewczynką mknęła przez te same ulice. Te same, jednak inne. Ulica którą widziała była jak opuszczona przez Boga. Z ciężkim sercem mijała każdą rozrzuconą gazetę, czy też butelkę po wódce. Przechodząc obok sypiących się pustych mieszkań pomazanych sprejami w niezrozumiałe wzory, zaciskała pięści. Może byłaby tu w stanie zamieszkać, gdyby nie to że pamiętała lepsze czasy tej dzielnicy.
Wszędzie czarno i szaro - pomyślała. Przywykła do braku kolorów w jej burym świecie, nigdy ich nie widziała, ale czasami czuła, że czegoś brakuje, jakiejś ważniej cząstki.
Stanęła na środku drogi. Nie miała bladego pojęcia gdzie się znajduje. Rozglądała się uważnie i nasłuchiwała. Zaczęła dostrzegać maleńkie elementy pozostałe z poprzednich czasów. Dojrzała ledwo utrzymujące się na cienkich łodyżkach kwiatki oraz wypalone świeczki stojące w niektórych oknach. Wsłuchując się w szum wiatru zdawała się rozpoznać melodię pewnej piosenki. Nicole natychmiast rozpoznała tą pieśń, nauczyła się jej od babci. zaczęła niepewnie nucić bojąc się, że ktokolwiek ją usłyszy. Drżący szept, stawał się co raz silniejszy i głośniejszy. Śpiew przywrócił jej pamięć, odblokował zamknięte części wspomnień do których dziewczyna nie zamierzała wrócić. Zamykając oczy widziała obraz dzielnicy w lepszym świetle, w lepszych czasach.
- Dzięki Słońce - fuknęła- kiedyś zgaśniesz.
- O, wstałaś Nicki? - Nel spytała zaspanym głosem unosząc głowę znad podłoża
- Wiesz, nie. - warknęła
- Aha, to szkoda.
Nicole wsunęła się głębiej w szczelinę miedzy koszem na śmieci a murem budynku. Spróbowała ponownie zasnąć.Ale już nie mogła, jej umysł zdążył się rozbudzić. Wstała z twardej ziemi i spojrzała na swoich towarzyszy. Nel i Dylan spali beztrosko w cieniu.
-Tak, śpijcie sobie śpijcie! - krzyknęła w ich stronę. Chłopak tylko na chwilę otworzył oczy mierząc dziewczynę morderczym spojrzeniem.
-Wiecie co. Ja może pójdę. - westchnęła Nicole wstając - Gdzieś. Może umrę. W końcu i tak umrzemy. - rzuciła oddalając się i plącząć o własne myśli.
Dziewczyna wbiła wzrok w chodnikowe płytki. Starała się nie patrzeć na twarze mijanych ludzi, te fałszywe, okryte kłamstwem i sztucznością oblicza. W porównaniu z nimi nawet bruk był lepszy, chociaż zimny i twardy, ale był prawdziwy.
Nicole szła powolnym krokiem, nie była do końca pewna dokąd zmierza. Czuła jak jej stopy rytmicznie uderzają o podłoże, według jej oddechu. Poranna bryza rozwiewała czarne włosy, które zasłaniały pole widzenia i utrudniały pochód wśród zabieganych nowojorczyków. Pesymistka jednak miała swój cel i była w stanie iść pod prąd. Wpadając na co drugą osobę, dziewczyna wreszcie doszła do prawie całkowicie opuszonej dzielnicy. Słyszała tylko krakanie kruków, żadnych rozmów przez telefon, żadnych warkotów silnika. Pustka, to wszytko.
Kiedyś Nicole mieszkała tutaj ze swoją babcią. Tu było pierwsze miejsce dokąd się udała po ucieczce z domu. Żyła tutaj przez dłuższy czas, hartując samą siebie i ucząc się żyć. W tej ponurej alejce, która kiedyś tętniła życiem, stoczyła swoje pierwsze bójki, zdobyła tak przychylność mieszkańców. Ale z nikim się głębiej nie poznawała, tego nauczyła ją babcia. Debora, babka Nicole, mieszkała w małym budynku w środku ulicy, do którego Nicki chciała dotrzeć. Pesymistka nie była zbyt sentymentalna, nie wracała do starych miejsc, traktowała je jak przystanki autobusowe. Ale czasami na jednym przystanku trzeba było wusiąść dwa razy.
Dziewczyna rozglądałam się próbując ogarnąć przestrzeń przed którą się znajdowała. Pamiętała jak będąc jeszcze małą dziewczynką mknęła przez te same ulice. Te same, jednak inne. Ulica którą widziała była jak opuszczona przez Boga. Z ciężkim sercem mijała każdą rozrzuconą gazetę, czy też butelkę po wódce. Przechodząc obok sypiących się pustych mieszkań pomazanych sprejami w niezrozumiałe wzory, zaciskała pięści. Może byłaby tu w stanie zamieszkać, gdyby nie to że pamiętała lepsze czasy tej dzielnicy.
Wszędzie czarno i szaro - pomyślała. Przywykła do braku kolorów w jej burym świecie, nigdy ich nie widziała, ale czasami czuła, że czegoś brakuje, jakiejś ważniej cząstki.
Stanęła na środku drogi. Nie miała bladego pojęcia gdzie się znajduje. Rozglądała się uważnie i nasłuchiwała. Zaczęła dostrzegać maleńkie elementy pozostałe z poprzednich czasów. Dojrzała ledwo utrzymujące się na cienkich łodyżkach kwiatki oraz wypalone świeczki stojące w niektórych oknach. Wsłuchując się w szum wiatru zdawała się rozpoznać melodię pewnej piosenki. Nicole natychmiast rozpoznała tą pieśń, nauczyła się jej od babci. zaczęła niepewnie nucić bojąc się, że ktokolwiek ją usłyszy. Drżący szept, stawał się co raz silniejszy i głośniejszy. Śpiew przywrócił jej pamięć, odblokował zamknięte części wspomnień do których dziewczyna nie zamierzała wrócić. Zamykając oczy widziała obraz dzielnicy w lepszym świetle, w lepszych czasach.
Lekkim krokiem zmierzała w stonę centrum, wdychając zatrute powietrze pełną piersią. Wdech i wydech - powtarzała sobie w myślach, gdy czuła przyśpieszające serce. Przemierzając alejki w tempie torped, już się nie rozglądała.
Zatrzymała się przed niewielką kamiennicą, owleczoną znamionami czasu. Deski w drzwiach były popękane, a tynku na ścianach prawie nie zostało. Nicole jak to miała w nawyku, nie zastanawiała się, nie myślała. Wparowała do domu Debory, podświadomie wierząc, że znów jest małą dziewczynką.
-Hej babciu! - krzyknęła radośnie. Każdy kto znał choć trochę Nicki, wiedział że taki ton w jej ustach jest zupełnie nienaturalny. Ptawdą było, że dziewczyna nie zawsze była pesymistką, kiedyś była przepełniona radością i tryskała życiem, ale społeczeństwo ją zabiło.
-Ah, zapomniałam, że nie żyjesz. Wybacz. Dzięki, że nie zamknęłaś drzwi przed śmiercią. - dodała już z nutką żalu i tego kpiącego głosu.
Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, zdając sobie sprawę, że nie powinno jej tu być, że Nel i Dylan dostaną zawału. Może znajdę tu jedzenie? Tak, znajdę tu jedzenie i nie będą się gniewać - usprawiediwiała siebie w myślach krążąc po salonie. Był to największy pokój i chyba najbardziej zadbany. Choć białe ściany były brudne, a w rogach można było dostrzec ogromne pajęczyny, dodawało to raczej uroku. Zielony materiałowy fotel stał koło półki z książkami, która wsunięte była w kąt pokoju. Naprzeciwko niej stał kredens z masą filiżanek i spodków z porcelany. Na środku pokoju leżał mały dywan w kwiecistych wzorach i pastelowych kolorach, a nad nim wisiała kryształowa lampa, w której dawno przepaliła się żarówka.
Nicole z utęsknieniem spojrzała na zakurzonej książki, pamiętała jak babcia czytała jej dzieje starożytnego Rzymu i losy bogów greckich, Sama chciała zabrać książki ze sobą, ale sęk w tym, że dziewczyna zapomniała jak się czyta.
Szybko odgoniła swoje myśli od wspomnień, które mimowolnie stawały jej przed oczami i poszła do kuchni. Z każdym krokiem podłoga trzeszczała niemiłosiernie, wprawiając Nicole w stan niepokoju. Stanęła w kuchni i starała się nie ruszać aby nie wywołać przypadkiem kolejnego rozpaczliwego krzyku desek. Z ulgą stwoerdziła, że nie ma tu raczej zgniłego jedzenia, bo nie czuła swądu zgnilizny bądź pleśni. Prawdopodobnie, wszytko zabrały szczury i koty. Ale dziewczyna łudziła się że gdzieś znajdzie czekoladowy wyrób. Debora, zawsze miała w domu choć jedną tabliczkę, ponieważ wierzyła że każdy problem jest spowodowany niedoborem czekolady. Otworzyła niepewnie grną szafkę, mając nadzieję, że nie ujrzy tam szczórów czy czegoś innego. Pomimo wielu lat spędzonych na ulicy wciąż nie przywykła do widoku tych gryzoni. Całe szczęście była tam tylko niewielka pajęczyna i opakowanie "milki". Wyjęła je i schowała do wewnętrznej części kurtki.
Nicole nie ukrywała zdziwienia, ta dzielnica była jak restauracja dla bezdomnych. Można było swobodnie wejść i wyjść, przespać się znaleźć jedzenie, a takiego przysmaku jak czekolada mało kto by sobie odpuśił. Ale najwyraźniej nie tylko ona trzymała się stąd zdaleka.
Rozejrzała się po raz ostatni. Tym razem uważnie śledząc każdy centymetr kwadratowy domu. Jej spojrzenie zatrzymało się na parapecie, stało tam zdjęcie oprawione w ramkę. Podeszła do fotografii, krzywiąc się przy każdym jęku podłogi. Wzięła przedmiot do ręki i uważnie się mu przyjżała. Dostrzegła babcię, była młodsza niż ją zapamiętała, zobaczyła rownież ojca i małą siebie. Nicole znowu żałowała że nie widzi kolorów, zanotowała w myślach, że ma poprosić Nel, żeby jej dokładnie opisała szczegóły. Płynnym ruchem wyjęła zdjęcie z oprawki i wsadziła do kieszeni.
Wychodząc obdarzyła schody nieufnym spojrzeniem. Zastanawiała się przez krótki moment, czy ciało Debory wciąż leży w tym samym miejscu. Martwe, nietknięte, zapewne już rozłożone przez czas. Gdy Nicole miała 7 lat, może 8 kiedy jej babcia umarła. Mała Nicki wystraszyła się nieruchomego ciała, wtedy nie rozumiała co to znaczy umrzeć, przynajmniej nie tak dokładnie. Wybiegła z domu dusząc w sobie krzyk i nigdy tu nie wróciła, aż do dzisiaj. Debora prawdopodobnie wciąż leżała w tej samej pozycji, swobodnie na łóżku, pogrążona w niby śnie. Śmierci zachciało się grać, zmylając małą Nicole, strasząc ją.
-Już. Wystarczy. Koniec. - pesymistka szepnęła do siebie. Samo wspomnienie o babci, budziło w niej strach. Nie była pewna czy powinna przebywać w jej domu, krzątać się po mieszkaniu trupa. Natychmiast przypomniała sobie chłopców gadających o duchach i opuszczonych domach. Jednak zmarli żądzą się innymi prawami, to nie to samo co duchy. Nie to samo co wybujała wyobraźnia dzieci.
Nicole wybiegła, tym razem, wydobywając z siebie na początku cichy krzyk. Lepiej dać upust leku niż trzymać go w klatce nieskończoność. Dziewczyna po paru metrach zwolniła, czując, że nie włada już ją strach. Energicznym krokiem doszła na ulicę Darkwood i skręciła w ciemny zaułek pomiędzy dwoma budynkami.
-Wszyscy i tak prędzej czy później zginiemy. Macie czekoladę. - dziewczyna rzuciła niedbale słowa. Kiedy jednak spojrzała w miejsce gdzie powinni być przyjaciele, zamarła w pół kroku.
Przed nią stał ogromny wilk. Na widok dziewczyny zjeżył kark pokryty popielatym futrem i zaczął warczeć. Nicole po raz kolejny w tym dniu poczuła zimny oddech lęku na swoim karku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz